SPW

SPW

David Lane na tydzień

Wiedza jest przekleństwem. Z wiedzą podąża odpowiedzialność.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rasista Mugabe prosi o powrót białych farmerów, by walczyli z głodem w Zimbabwe

Reżim Roberta Mugabe, prowadzący sześcioletnią politykę polegającą na przejęciu gospodarstw należących w Zimbabwe do białych farmerów, w obliczu klęski głodu i ekonomicznego krachu, które dotknęły ten kraj, jest gotowy na ich powrót.

- Można się spodziewać powrotu nawet 300 białych na prywatne farmy do końca przyszłego roku - powiedział The Guardianowi rządowy doradca Sam Moyo.

Od listopada 19 białym rolnikom, którzy wcześniej stracili swe ziemie, dobroduszny Robert Mugabe przyznał 99-letnią dzierżawę na terenie nowych gospodarstw. Jim Boethe opowiedział, jak został z powrotem zaproszony do swojego kraju:

- Kiedy rozpoczęła się reforma rolna, mieliśmy prawie 1000 hektarów uprawy kukurydzy - powiedział. - Po jej podziale przez rząd teraz mamy 100. Ale jesteśmy szczęśliwi, mogąc wrócić. Dokumenty na dzierżawę czekają tylko na podpisanie.

W lipcu 2005 roku Robert Mugabe oświadczył, że jego reforma rolna odniesie pełny skutek tylko wówczas, gdy "na farmach nie pozostanie ani jeden biały". Zamierająca gospodarka, hiperinflacja sięgająca 1100% i niedobory żywności spowodowały rewizję dotychczasowym planów i konieczność zwrócenia się do białych gospodarzy o powrót.

- Musieliśmy udowodnić rządowi, że będziemy produkowali żywność także na rynki lokalne, a nie tylko na eksport - wytłumaczył Jim Boethe. - Będziemy uprawiali kukurydzę, słodkie ziemniaki i pomidory oraz paprykę na eksport.

Minister Zimbabwe odpowiedzialny za rolnictwo Flora Buka powiedziała, że rząd otrzymał dotychczas ponad 200 wniosków od białych o możliwość powrotu na farmy. Obecnie w Zimbabwe przebywa około 600 farmerów, co w porównaniu z 4500 zaledwie sześć lat temu wypada bardzo słabo.

Jak informuje Organizacja Narodów Zjednoczonych, mimo poprawy produkcji rolnej w zeszłym roku, nadal dwa miliony mieszkańców Zimbabwe będzie potrzebowało pomocy żywnościowej w ciągu nadchodzących sześciu miesięcy. Okazuje się jednak, że na powitanie białych gospodarzy może być nieco za późno.

- Znam farmerów, którzy wynieśli się gdzieś indziej, do Australii, RPA, a nawet do Nigerii - powiedział Boethe. - Mają po prostu za mało pieniędzy, aby ot tak wejść teraz na rynek. Dlatego też tak dużo ziemi leży odłogiem.

Krytycy twierdzą, że nowe umowy najmu nawet na 99 lat na niewiele się zdadzą. Biorąc pod uwagę najnowsze środki i niechęć rolników do inwestowania, trudno przypuszczać, by prędko zwiększyła się wydajność produkcji rolnej. Rząd jest jednak bardzo uparty, twierdząc, że dzięki przesiedleniom na farmy 150 tys. osób plony wkrótce zaczną rosnąć. Tyrania Mugabe może trwać w nieskończoność, bowiem rozlegają się głosy z jego bliskiego otoczenia, konkretnie choćby z ust ministra Didimusa Mutasy, że Robert Mugabe powinien sprawować urząd prezydenta do końca życia. Takie wypowiedzi nie podobają się opozycji, która chciałaby odbudować mosty z Zachodem, który wstrzymał pomoc dla Zimbabwe.

tłumaczenie: Deranged

niedziela, 29 czerwca 2014

Nie jestem "wszyscy"

Moje silne poczucie indywidualności powoduje, że nie idę za tłumem. I nie lubię, gdy ktoś do mnie zwraca się jak do bezosobowej ciemnej masy. Nie czuję do niej przynależności, więc na podobne nawoływania zwykle pozostaję głuchy.

Chodzi mi przede wszystkim o te "wszyscy na marsz", "wszyscy na mecz", "wszyscy dałn" i tym podobne. Najlepiej żeby to było jeszcze okraszone naszą swojską, piękną kurwą. Ach, jakie to mobilizujące, szczególnie dla kogoś, kto ma trzycyfrowe IQ i lubi czytać książki. Dlatego to do mnie nie trafia, a jak wszyscy idą, to niech idą. Nastolatek pójdzie za tłumem, ja pójdę, jeśli będę chciał. I jeśli będę chciał, to wyjdę naprzeciw.

Bycie cząstką szarej masy zabija Twoją indywidualność. By być kimś, nie można być nikim albo jednym z wielu. Trzeba być jedynym.

Deranged

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Wierne pieski na posyłki

Śmiesznie było w poniedziałek w centrum Olsztyna. Młodzież Wszechpolska zorganizowała akcję pod nazwą "Rząd do dymisji!", na którą wybraliśmy się i my, a oprócz nas także kibice, patrioci i działacze ONR-u. Cała akcja w samym swym zamiarze była działaniem o charakterze pokojowym, jednak społeczny spokój zakłócili pewni smutni panowie.

W południe około 20 osób zbiera się w centrum miasta pod biurem poselskim posłanki PO Lidii Staroń, gdzie w obecności kamery organizator przedstawił postulaty. Następnie grzecznie wtargnęliśmy do sekretariatu biura, gdzie został złożony wniosek o odwołanie rządu Donalda Tuska i miała być usypana górka kamieni w związku z hasłem "chuj, dupa i kamieni kupa". Gospodyni nie zaszczyciła nas swoją obecnością, więc spokojnie wychodzimy przed budynek.

Po średnio udanej akcji u posłanki Staroń postanowiono iść w inne miejsca, aby i tam posłom partii rządzącej pokazać, że nie wystarczy tylko - jak śpiewał powszechnie znany i lubiany Rychu - wypić za błędy na górze, ale także ponieść odpowiedzialność za poczynania liderów swojej formacji. Niestety, gdy wyszliśmy za róg, okazało się, że byliśmy obcinani przez jednego tajniaka (elegancki łańcuch na szyi, jak z komunii, zazdrościmy!). Wówczas rozdzielamy się na mniejsze grupy i każdy idzie w swoją stronę. Sto metrów dalej pod biurem poselskim Beaty Bublewicz tak przypadkowo stało dwóch smutnych panów z koleżanką, wszyscy troje w policyjnych mundurach, jakby na coś czekali. Ale chyba się nie doczekali tak właściwie, bo wizyty nikt tam nie złożył. W centrum jeszcze sporo pieszych patroli i policyjnych suk, szczególnie dużo tajniaków, którzy przypadkiem krążyli zupełnie "niezauważeni" przez nasze bystre oczy.

Po kilku minutach zbieramy się w jedną grupę i idziemy między blokami w kierunku kolejnych biur naszych parlamentarzystów. Pod jednym z nich zauważamy, że już dwie osoby zostały zatrzymane przez siły systemu. Czekamy chwilę, ale nie przynosi to żadnych rezultatów i kontynuujemy wędrówkę w bliżej nieznanym celu, kiedy z krzaków wychodzi, zapinając rozporek (pewnie szczał), pan w przebraniu policjanta i zaprasza na rozmowę. Kilka osób udaje, że nie słyszy i spokojnie się oddala ("opanowanie, perfekcja, profesjonalizm", taki żart), jednak znaczna większość musi spędzić z panem z wąsem niezbyt przyjemne chwile. Powodem legitymowania spokojnie spacerującej grupki był "poniedziałek" i ciekawość pana, któremu dorodny wąs wyszedł pod nosem. Aby było sprawiedliwie, pan przebieraniec wylegitymować się nie raczył, bo w końcu "to nie należy do jego obowiązków".

Koniec tej smutnej jak rzeczywistość historii nie okazał się jednak tragiczny, bo wszyscy spisani zostali puszczeni wolno. Ale to nawet nie o to chodzi. Najsmutniejsze jest to, że PO RAZ KOLEJNY w Olsztynie policja potrafi zmobilizować wszystkie swe siły wtedy, gdy na miasto wychodzą nacjonaliści. I to w jak krótkim czasie! Wierne psy systemu znowu nie zawiodły, by chronić rękę, która ich karmi, co prawda ochłapami, ale jednak. Ochrona interesów rządu i duszenie inicjatyw Narodu należy do obowiązków policjantów, ale wylegitymowanie się przy czynnościach przez nich prowadzonych przeciwko Polakom już nie. Poddajemy zatem w wątpliwość to, komu zobowiązali się służyć policjanci, tak zwani stróże prawa. Bo na pewno nie służą nam, Polakom. Tylko sitwie rozpaczliwie chroniącej swoje interesy...

Autonomiczni Nacjonaliści Olsztyn

niedziela, 15 czerwca 2014

Prawdziwy Lolocaust

Ostatnio nie jestem na bieżąco z tym, co się dzieje w kraju i na świecie. Półtora miesiąca siedzenia w zamknięciu (ale nie w areszcie! - przyp.) spowodowało, że tak wiele się działo, a ja nie mam o tym pojęcia. Na szczęście nie umknęły mi żydowskie roszczenia wobec Polski za tak zwany Holocaust.

Można by to skomentować tak sztampowo, że ktoś powinien się stuknąć w łeb. Albo, parafrazując Józefa Cyrankiewicza, że kto przyłożył rękę do wypłaty nienależnych odszkodowań, to mu naród tę rękę odrąbie. To jednak zbyt oczywiste. Żydzi ze swej narodowej tragedii zrobili świetnie prosperujący biznes i teraz doją, kogo tylko się da.

Polska, wypłacając cokolwiek, przyznaje, że jej obywatele współuczestniczyli w zagładzie narodu żydowskiego (z hebrajskiego Szoah). Jeśli tak, to trzeba diametralnie zmienić przyjętą wcześniej strategię. Dość walki z "polskimi obozami zagłady", "polskimi obozami śmierci", dość przypominania o Yad Vashem! Stop! Przeszłość i prawdę zostawmy oszołomom.

Dzięki działaniu Żydów można spojrzeć na Holocaust z innego punktu widzenia. My, Polacy zostaliśmy już uznani za współwinnych. Nawet za winnych, nie umniejszajmy roli naszych rodaków. Trudno. Zresztą nie wypada, by oprawcy mówili ofiarom, kto jest winny. Załóżmy zatem, zgodnie z przyjętą w Izraelu teorią, że wina ciąży na Polakach, bo przecież my "wysysamy antysemityzm z mlekiem matki". I co, mamy się w związku z tym czegoś wstydzić?! Polacy zorganizowali świetnie prosperujące przedsięwzięcie - kilkadziesiąt obozów, rozwinięta sieć transportu do nich z całej Europy i pracujące pełną parą komory gazowe oraz krematoria, w których najpierw zagazowano, a potem spalono 6 milionów Żydów. Czapki z głów, bo udało się to zorganizować w ledwie dwie dekady aż po 123 latach państwowego niebytu. Ja tam jestem pod wrażeniem.

Polskie władze niech zapłacą. A my już więcej nie przepraszajmy, bądźmy dumni nawet ze swej mrocznej przeszłości. W końcu to my zorganizowaliśmy prawdziwy Lolocaust.

Deranged

piątek, 13 czerwca 2014

Tomasz Sekielski "Obraz kontrolny"

Kiedyś mój dobry kolega, który też nie pała miłością do TVN-u, polecił mi książkę Tomasza Sekielskiego pt. "Sejf". Zwykle nie czytam dla przyjemności, więc parę dni zabierałem się za tę pozycję. Po dwóch wieczorach już ją przeczytałem i mimo kilku wyłapanych błędów mogłem ją polecić.

Tym razem sam sięgnąłem po kontynuację "Sejfu". "Obraz kontrolny", niestety, troszeczkę mnie rozczarował, ponieważ po pierwszej części spodziewałem się znacznie więcej. Na szczęście ponownie historia niezwykle wciąga, opisane zostały gierki na najwyższych szczeblach politycznych, ciemne interesy agentów tajnych służb i kulisy polskiego biznesu oraz mediów. Czasem naprawdę można było rozdziawić buzię po tym, jak opisano działania polityków lub agentów służb. W skrócie: nikt nie liczy się z nikim i z niczym, ważne są tylko pieniądze i władza.

W "Obrazie kontrolnym" Sekielski parę razy chciał być młodzieżowy, jednak zwykle wychodziło trochę żenująco. Chciał być także na siłę kontrowersyjny, ale jak iść na całość, to iść całkowicie po bandzie, opisując jakieś sprośne łóżkowe igraszki.

Po udanym "Sejfie" przyszedł więc czas na średni "Obraz kontrolny". Opowieść śmiało można by zekranizować, a widz przed telewizorem na pewno nie zmieniłby kanału. Pod warunkiem, że za produkcję wziąłby się ktoś odpowiedni. Dlatego też lepiej niech na razie film nie powstaje, a nam pozostanie czytanie książek.

Mocną stroną "Obrazu kontrolnego", ale "Sejfu" również, są barwne postaci, które czytelnikowi mogą kojarzyć się z realnymi odpowiednikami. Czasami twarze pewnych osób po prostu same pojawiają się w wyobraźni. O, na przykład taki telewizyjny prezenter jak Ludwik Tokarczyk, który nawet inicjały ma takie same jak pewien dziennikarz. I zachowanie dżentelmeńskie również.

Nie da się mówić o "Obrazie kontrolnym", nie porównując go z "Sejfem". Znowu jednak powieść skończyła się tak, jak nie lubię - niejasno i urywając się w pewnym momencie. Co prawda mogę się spodziewać kolejnej części, ale już nie wiem, czy chcę. Wolałbym, aby wszystko skończyło się w "Obrazie kontrolnym".

Deranged

wtorek, 10 czerwca 2014

Z napinką 3

Emil zaproponował, żeby po sezonie każdy napisał swoje "Bez napinki". Ja, niestety, jakoś tak bez emocji i na spokojnie pisać nie potrafię. Szczególnie po spadku, nie pierwszym zresztą w moim życiu, który musiałem przeżyć ze Stomilem. Niektórzy pamiętają pewnie co najwyżej "spadek" z II ligi wschodniej do III, kiedy dzięki połączeniu się Motoru Lublin i Spartakusa Szarowola kreska oddzielająca bezpieczne miejsce i spadkowiczów przesunęła się o jedno miejsce w dół.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć (2012)

Czasami w życiu robimy różne dziwne rzeczy, których później żałujemy. Dla mnie jedną z nich jest obejrzenie filmu Patryka Vegi pt. "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć". Jeśli mogę komukolwiek coś na temat tej sztuki doradzić, to tylko jedno - uciekaj!

Będę spoilerował i nawet nie napiszę kiedy, bo mam nadzieję, że nie stracicie dwóch godzin na oglądanie tej szmiry. Film miał nawiązywać do "Stawki większej niż życie", jednak na tym się nie skupię, bo pierwowzór oglądałem ostatni raz blisko 20 lat temu. "Hans Kloss..." zaczyna się od zjazdu czołowych nazistów, którzy przeżyli II wojnę światową i planują odbudować IV Rzeszę. Oczywiście musi być po polsku i każdy wita się typowym "hajhitla" ze 30 lat po wojnie. Już po pięciu minutach oglądania filmu śmiechłem parsknąłem śmiechem, gdy rodowici Niemcy śpiewali hymn w ten sposób: [fonetycznie] "Dojczland, dojczland iber ales". Albo gdy nie potrafili wymówić swoich wojskowych stopni, tylko muszą je dzielić na sylaby (Daniel Olbrychski konkretnie). Ja pierdolę...

Im dalej w las, tym niestety było tylko gorzej. W połowie filmu zacząłem się głośno zastanawiać, czy to, co mi pokazano, jest na serio. Bardziej skłaniałem się ku pastiszowi, jakiejś formie żartu... Hansowi Klossowi rozbijają butelkę o skroń, nie leci krew, nawet mu się słabo nie robi. Cyborgów było zresztą więcej. Z filmu dowiedziałem się, że można dostać kilka kulek w brzuch czy serce, otrzepać się i iść dalej w pizdu, gdzie nogi poniosą. Brakowało tylko akcji z włożeniem palca w otwór lufy pistoletu...

Jedynie scenografia stała na wysokim poziomie oraz gra aktorska Emila Karewicza i Stanisława Mikulskiego. Scenariusz - kupa. Niektóre wątki znienacka pojawiają się i znikają, zupełnie od czapy. Efekty specjalne - kupa. Od razu widać, że polskie, takie przaśne. Granaty, bomby czy inne pociski mają w tym filmie moc rażenia sylwestrowej pocierki. 

Trzeba wspomnieć o "znakomitej" polskiej obsadzie, którą w skali beznadziei oceniam jedynie na 2/5, ponieważ w "Hansie Klossie" nie zagrali: Paweł Małaszyński, Tomasz Karolak i Borys Szyc. Oczekiwałem, że może Karolak skądś wyskoczy i zrobi z siebie pajaca, ale twórcy tego "dzieła" oszczędzili mi nerwów. Niemniej na tę dwójkę składali się niezwykle drętwi Tomasz Kot i papież Piotr Adamczyk. Aby było wiadomo, kto jest Niemcem, wszystkich aktorów ubranych w mundury SS ufarbowano na blond, wszakże nasi zachodni sąsiedzi są blondynami, naturalnie. Wracając jednak do obsady, obraz nędzy i rozpaczy uzupełniała gra Marty Żmudy-Trzebiatowskiej. Lepiej od niej zaprezentowałby się worek węgla, mniej by denerwował, a emocji wyraziłby tyle samo. Jej postać siedziała 25 lat w gułagu i przybyło jej 5 siwych włosów, taaa. Odrobinę jakości mogłyby dać cycki Anny Szarek, ale zanim zdążyła je zaprezentować, to jej postać umarła...

Nie da się nie wspomnieć, że dzięki swemu kryminalnemu charakterowi film stawia przed widzem pytanie, na które desperacko szuka on odpowiedzi. "Kiedy to się skończy?" - prześladowało mnie z częstotliwością uderzeń kościelnego dzwonu. Najlepsze z filmu okazały się końcowe napisy...

Deranged