SPW

SPW

David Lane na tydzień

Wiedza jest przekleństwem. Z wiedzą podąża odpowiedzialność.

środa, 31 grudnia 2014

"Nie pierwszy raz, lecz już ostatni"

Jak zapewne zauważyliście, w grudniu na naszych łamach nie ukazał się żaden nowy tekst. Dokładnie dwa lata temu w mojej głowie narodził się pomysł nacjonalistycznego zina, a trochę ponad rok temu Sami Przeciw Wszystkim ukazali się w formie internetowego bloga.

Dzisiaj żegnam się z Wami, dziękując za tysiące wejść i za to, że byliście z nami, mimo tekstów lepszych czy gorszych nie zapomnieliście o nas. Redakcja zina SPW idzie w swoją stronę - każdy w inną. Osobiście wierzę, że jeszcze kiedyś przeczytacie moje słowa.

Szczęśliwego Nowego Roku!

Deranged

poniedziałek, 24 listopada 2014

O babie z brodą słów kilka

Parę miesięcy temu całą Europę zachwyciła osoba Conchity Wurst. Ach, jaka odważna - wzdychali. Postać może i odważna, w sensie artystycznym, ale gościu ją udający niespecjalnie. Panów przebranych za panie to ja widziałem publicznie ze 20 lat temu. I to w Polsce, więc dla mnie Austriak to żadne zaskoczenie.

Bo i co w tym takiego szokującego? Chłoptaś założył szpilki, sukienkę, domalował brodę i śpiewał. Łał, normalnie szał. Dla mnie cały ten performance byłby szokujący, gdyby przebił GG Allina, ale jeszcze mu wiele zabrakło. Wtedy mogłoby odebrać mowę, złamano by pewne konwenanse. Na scenie Eurowizji stały już różne dziwolągi, ale Europa na pewno nie widziała takiego pokazu jak na koncercie GG Allina. A szkoda, bo Eurowizji przydałby się powiew świeżości. Świeżości, heh...

Dzięki Internetowi wiele już w życiu widziałem, także pan w sukience nie robi na mnie wrażenia. Jedyne, co było niesmaczne, to możliwość, że oglądały to dzieci. Ludzie mają przecież różne odchyły, różne fetysze i to jest nawet całkiem normalne, póki nie pokazuje się dziwactwa całemu światu, by on przyklasnął i powiedział, że to jest normalne i nowoczesne. Gościu lubi udawać kobietę i bardzo fajnie, ma jakąś pasję, a dopóki nie robi nic złego, to chuj mi do tego. Wystawił się jednak na pokaz nie tylko swojemu narzeczonemu i podobnym zbokom, więc można go oceniać negatywnie i wręcz chamsko, jeśli ktoś uważa, że nie zasługuje na nic więcej. Tym bardziej, że występ był w telewizorze, a nie w cyrku, gdzie niewątpliwie najbardziej pasuje baba z brodą.

A skoro już się pokazał, to mam taki pomysł, by pokazywać go dalej, ale wieczorami po 22. Wymyśliłem nawet kampanię społeczną przeciwko molestowaniu w pracy. Stoi sobie Conchita przy kserokopiarce, do niej od tyłu podwala się gość w garniturze: kładzie jej rękę na dupie, podchodzi bliżej, łapie za piersi, przesuwa rękę w dół, wtem odwraca się baba z brodą i mówi: "chuja wymacasz!".

Deranged

wtorek, 18 listopada 2014

Połowa młodych Polaków czyta antysemickie strony

Ciekawy raport opublikowało Centrum Badań nad Uprzedzeniami działające na Uniwersytecie Warszawskim. Jak podała strona FoxNews.com, ponad połowa ankietowanych młodych Polaków przyznała się do odwiedzania antysemickich witryn internetowych, które w swej treści gloryfikują Adolfa Hitlera i III Rzeszę. Wnioski zostały przekazane polskiemu parlamentowi 5 listopada. Wyniki ankiety na nowo rozbudziły debatę o tzw. mowie nienawiści. Najnowszy sondaż podtrzymał tezę kwietniowych badań Centrum, według których 44% z 1250 warszawskich licealistów nie chciałoby mieć żydowskiego sąsiada. 

Niektórzy z ankietowanych także prezentowali antysemickie poglądy. Wg informacji zdobytych przez FoxNews, niektóre osoby miały mówić, że "Żydzi muszą zdać sobie sprawę, że sami sprawili, że Polacy ich nienawidzą przez ich zdrady i zbrodnie". 21% ankietowanej młodzieży i 19% dorosłych stwierdziło, że mowa nienawiści nie powinna być zakazana, a 14% wszystkich biorących udział w badaniu przyznało, że rasistowski język jest w powszechnym użyciu w naszym kraju.

Współautor projektu i dyrektor Centrum dr hab. Michał Bilewicz, w wolnych chwilach także publicysta "Krytyki Politycznej", wcześniej redaktor naczelny "Jidełe" i redaktor "Słowa Żydowskiego", poinformował, że w badaniu wzięło udział 653 ankietowanych w wieku 16-18 lat i 1007 dorosłych.

- To, co dla mnie najważniejsze, to to, że tak dużo młodych ludzi akceptuje mowę nienawiści - powiedział Bilewicz w telefonicznej rozmowie z redaktorem FoxNews.com. - W rzeczywistości więcej niż dorosłych. A to młodzi są przyszłością Polski.

- W przeciwieństwie do tego, co można by się spodziewać, to młodzi ludzie często wykazują antydemokratyczną i ksenofobiczną postawę na masową skalę - wtórował mu dr Rafał Pankowski z Collegium Civitas, niegdyś narodowiec, a od wielu lat czołowy ekspert od tropienia faszyzmu w Polsce.

- Sędziowie muszą zachować delikatną równowagę pomiędzy ochroną wolności słowa a retoryką podżegającą do nienawiści - powiedział Michał Bilewicz o niewydolności polskich sądów w walce z mową nienawiści.

Przewodniczący Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich Piotr Kadlčik uznał wyniki badań za niepokojące. Jego zdaniem zaskakujący jest wzrost popularności postaw antysemickich w Polsce, gdzie prawie nie ma żadnych Żydów (jego zdaniem - przyp. red.). Przed Holocaustem w Polsce mieszkało 3,3 mln Żydów, zaś ich obecną populację szacuje się między 10 a 20 tys. To oznaczałoby, że większość Polaków nigdy nie miałaby okazji nawet spotkać Żyda.

Prof. Dariusz Stola, dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich, powiedział, że ok. 25% Polaków to antysemici. 40-letni profesor jest autorem sześciu książek, współautorem czterech i autorem ok. 100 publikacji dotyczących m.in. historii politycznej i społecznej Polski w XX wieku, Holocaustu czy komunistycznego systemu. Zdaniem Stoli, polski antysemityzm jest zakorzeniony w przekonaniu, że Żydzi zabili Jezusa Chrystusa. Kościół katolicki odrzucił jednak ten pogląd w latach 1962-65 (Sobór watykański II). Stola słusznie zauważył, że Polska - w przeciwieństwie do niektórych państw Europy Zachodniej jak np. Niemcy, Francja czy Wielka Brytania - nie ma młodych sfrustrowanych muzułmańskich imigrantów, którzy głoszą antyizraelskie poglądy, napędzając nowoczesny antysemityzm.

- Przeszłość ma znaczenie - powiedział Stola, wskazując na ponad 1000-letnią obecność Żydów w Polsce i to, że w naszym kraju przez wiele lat bardzo liczebna była ta mniejszość narodowa. - Nie można zrozumieć historii Żydów bez zbadania historii Polski. I nie można zrozumieć historii Polski bez studiowania historii polskich Żydów.

tłumaczenie: Deranged

piątek, 7 listopada 2014

Kijek zamiast marchewki


Już niedługo wybory, więc całe miasta przyozdobiono w oblicza polityków. Żeby jeszcze chociaż było na co patrzeć... Generalnie sposobem na udany plakat jest rzucająca się w oczy ogromna twarz kandydata oraz logo partii lub komitetu wyborczego. I ewentualnie jakieś krótkie hasło, w zasadzie każde jest niemal identyczne, jakby wszyscy korzystali z tej samej agencji PR-owej. Zero kreatywności i konkretów - pojedynek na wygląd, hasło przewodnie i "stajnię". Na tej podstawie mamy wybrać władzę?

W dupie to mam. Nie mam nawet na kogo zagłosować. Bo mnie to już obojętne, czy mój prezydent albo radny będzie elegancki. Albo z jakiej partii go wybiorą. Wolałbym wiedzieć, co ma do zaoferowania, żeby podał swój program wyborczy. Ale... tak sobie myślę - to i tak nie ma znaczenia. Doprowadziłoby to co najwyżej do wyścigu obietnic, aukcji z przebitkami, kto da więcej. A potem i tak będzie jeden, ten sam, chuj. Bo i dlaczego cokolwiek miałoby się zmienić?

Ja wiem, dlaczego akurat się nie zmienia. Odpowiedź jest prosta: rządzący nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Konstytucyjny zapis to tylko pic na wodę, nieskuteczny w praktyce. Nad politykami nie ma żadnego bata, dlatego też ten zawód (dobre słowo - przyp.) cieszy się taką popularnością. Żaden polityk, nikt u władzy, sam sobie tej władzy nie ograniczy. Jeśli byłby gotów położyć na szalę własne życie, wówczas byłby władcą godnym zaufania, który obdarowałby go Naród. Dlatego też rządzący powinni swoje życia powierzać suwerenowi. To Naród powinien decydować o losach władcy. Wówczas ten miałby motywację, aby działać na korzyść poddanych, bo w przeciwnym wypadku zostałby surowo osądzony.

A na razie mamy tylko marchewkę (diety i pensje). Może czas na kija? Może czas, by - wolą Narodu - zdrajcy kończyli na sznurze, a złodzieje pod murem? Metody może i dość drastyczne, ale w niedalekiej przeszłości dość powszechne i nie wzbudzające oburzenia. Zresztą gdzieniegdzie praktykowane do dzisiaj. Oczywiście taka kara byłaby wymierzona tylko wówczas, gdy tak zechciałaby większość. Bo w końcu demokracja... I demokratom demokracja zacisnęłaby pętlę na szyi.

Deranged

czwartek, 6 listopada 2014

Antysocj(al)opatia

Muszę się nad sobą poważnie zastanowić, bo i tak by wypadało, przede wszystkim na trzeźwo. Niestety życie zmusiło mnie do tego, bym pił alkohol, prawie bez opamiętania. Tak to jednak jest, gdy ponosi fantazja.

Są w życiu wydarzenia, które zgodnie z narodową tradycją należy opić. Zawsze, gdy sięgam po piwo, piję do stanu, w którym się kontroluję i wtedy mówię dość. Zresztą sięgam po złocisty napój, bo mam taki prostacki gust, a te bardziej wyrafinowane trunki tylko wykręcają mi gębę. Tego dnia nawet nie miałem ochoty, by się napić i to jeszcze w dość nieznanym mi gronie osób. Z zaproszenia jednak skorzystałem głównie dlatego, że jestem za mało asertywny.

Do wszystkiego podchodziłem dość sceptycznie. Towarzystwo nie moje i raczej takie, z którym prędzej bym się pokłócił, niż w ryj dał, bo okularnicy i bić się nie chcą. Ostatecznie nie było źle, ale jak to zwykle bywa, nie można po prostu siedzieć, pić i się dobrze bawić we własnym towarzystwie. Znaczna mniejszość, ale za to najbardziej krzykliwa (pewnie zgadliście - baby), domagała się swym jazgotem pójścia na dyskotekę. I to był błąd, który zrozumieli wszyscy pozostali, że nie opłaca się dawać terroryzować kobiecie i jej przyjaciółce.

Ostatnie przechylone piwo miało być moim ostatnim. Niestety uciekł mi autobus, a taksówkami nie jeżdżę z zasady. Wtedy coś mnie podkusiło i kazało iść z resztą do wstrząsbudy. Dawno nie byłem, to chciałem zobaczyć, czy coś się pozmieniało. Właściwie to nie byłem nigdy, tylko kilka razy na osiemnastkach parę lat temu. Raptem raz mi się nawet podobało, ale głównie dzięki "wydarzeniom okołodyskotekowym". 

Fantazja mnie poniosła, to wjeżdżam. Łysa głowa, luźna bluza z kapturem, dżinsy i adidaski. Wcale nie planowałem, że tam się znajdę, tak to pewnie nałożyłbym flanelową koszulę i białe mokasyny, by nie rzucać się w oczy. W końcu jeśli wejdziesz między wrony... Ta, ale wejście tam dla takiego chama jak ja nie jest bynajmniej za proste. "Halt!" - zakrzyknął esesman ochroniarz i zaordynował kontrolę tożsamości. Wyciągnąłem trzy dowody, dwie legitymacje studenckie i prawo jazdy. Nie mam paszportu Polsatu, ale też bym nosił (jakbym miał). Taki wachlarz możliwości nieco przytkał mojego rozmówcę, bowiem musiał wziąć trzy dodatkowe oddechy, aby któryś dotlenił mózg, a nie wyłącznie mięśnie.

Po sprawdzeniu, że jednak nie mam sześciu tożsamości jak jakiś agent (Bourne chyba), mogłem odtrąbić (trutututu!) swoje zwycięstwo, gdyż dziarskim krokiem ruszyłem w kierunku parkietu. I wtedy mnie olśniło, jaki ja, kurwa, jestem głupi! Przecież ja się nie potrafię zachować, w takich miejscach szczególnie. "Nie umiemy się bawić w dyskotece, dziewczyny nie chcą takich jak my". I cóż zrobić, oka sobie nie wydłubię.

Ale nic - myślę - może te miliony się nie mylą i to, co leci z głośników, jest całkiem niezłe. Postanowiłem oszukać swe przytłumione alkoholem zmysły. Nic z tego. "Gówno z komputera - plastikowy syf" skutecznie bombardowało moje uszy. Jakieś murzyńskie rytmy z tym chamskim basem masakrującym moją wątrobę milion razy bardziej niż spożyty etanol. I wtedy zdałem sobie sprawę, że trzeba chlać dalej, do oporu, bo na w miarę trzeźwo tego nie da się znieść. A i ręce można by czymś zająć.

"Nie dla mnie kluby z grzeczną naćpaną młodzieżą", która dość specyficznie się zachowuje. Królem disko był ostro porobiony ćpun, który między stolikami dawał niezły popis machania wszystkimi kończynami naraz. Inni też "odpierdalali tarło", dosłownie, udając murzyńskie tańce do murzyńskiej muzyki.

Takie ocieranie przypominało mi bardziej jazdę w zatłoczonym autobusie, a nie taniec. Wpadłem też na złotą myśl, za co należą mi się słowa uznania, bo wymyślone już pod wpływem. Dyskoteki to miejsca dla ludzi, którzy nie mają nic do powiedzenia. Bo "gówno z komputera" tak łupie, że nic nie słychać i nie da się rozmawiać. I skompromitować swoją żałosną gadką.

Mekka intelektualnego ubóstwa nie jest miejscem dla mnie. Dlatego "pierdłem i wyszłem, bo chamstwa nie zniesę".

Deranged

niedziela, 2 listopada 2014

"Kot neonazista" bliski śmierci z rąk antyfaszystów

W Wielkiej Brytanii doszło do kolejnego spektakularnego zwycięstwa antyfaszystowskich bojówek nad neonazistowskimi terrorystami. Tym razem ofiarą przemocy z rąk wielbicieli równości bez względu na wygląd i obrońców praw zwierząt został... kot, ponieważ lewakom przypominał Hitlera.

Baz, bo tak na imię ma siedmioletni kot, obecnie przechodzi rekonwalescencję po utracie oka. Zwierzak został zaatakowany przez bandytów, ponieważ czarny kawałek sierści nad jego pyszczkiem wywołał w antyfaszystach skojarzenia z Adolfem Hitlerem. Baz został odnaleziony ledwo żywy i z ciężkimi ranami oka w jednym z koszy na śmieci w Tredworth. Właścicielka kota 26-letnia Kirsty Sparrow obawia się, że ten atak mógł być wywołany cechami zewnętrznymi jej pupila.

- Wiele ludzi mówi mi, że mój kot jest podobny do Hitlera, ale tak naprawdę jest spokojny i grzeczny - powiedziała Sparrow. - Na szczęście po tym wydarzeniu nie stał się bardziej nerwowy. Nadal jest ciekawy świata i chętnie wychodzi na zewnątrz, chociaż teraz przebywa tylko w ogrodzie.

Wcześniej właścicielka Baza pozwalała mu grasować po dzielnicy. Pewnego weekendu zaniepokoiła się, że kot nie wrócił do domu. Po poszukiwaniach znalazł go sąsiad pani Sparrow w jednym z kubłów na śmieci. Następnie wycieńczonego Baza czekała wizyta u weterynarza zajmującym się nagłymi przypadkami. W lecznicy nie udało się uratować kotu lewego oka. Jego leczenie kosztowało aż 600 funtów, ale część kwoty udało się pokryć dzięki dobrowolnym wpłatom mieszkańców Wysp.

- On jest taki śliczny, nawet jeśli wygląda jak Hitler - przekonuje Daily Mail właścicielka. - Pierwszą rzeczą, o którą spytałam u weterynarza, było to, czy on jeszcze żyje. Strasznie wtedy płakałam. Mój kot od zawsze tak wyglądał, a jego wąs to jego cecha charakterystyczna, znak rozpoznawczy. Nie wiem, jak ktokolwiek mógł wyrządzić taką krzywdę zwierzęciu, niezależnie, jak ono wygląda - zakończyła.

Łowcy nazioli...

Deranged

sobota, 1 listopada 2014

Bohaterska wojna chorobą weneryczną

Jak wiadomo, ostatnio dość ciekawie dzieje się w Izraelu, który wzorem hitlerowskiej III Rzeszy wprowadził segregację rasową w komunikacji miejskiej (można o tym przeczytać chociażby tutaj). Niedawno po raz kolejny przekroczono tam granice absurdu i dobrego smaku. W najbardziej idiotycznych snach, które nękają mnie od czasu do czasu, nie pojawiają się tak chore historie, jak w głowach mieszkańców państwa Izrael.

Wracają znów demony II wojny światowej. Tym razem nie chodzi o Holocaust bynajmniej i martyrologię żydowskiego narodu. Deficyt bohaterów czasów wojny spowodował, że należałoby takiego wymyślić. I to się udało. Kolejna ciekawa postać obok na przykład Tewje Bielskiego, Anny Frank czy Marka Edelmana. Tym razem chodzi o - uwaga! - czeską kurwę (sic!), która specjalnie uwodzi niemieckich żołnierzy, by zarażać ich syfilisem.

Nie, to nie jest żart. Izraelskie media wynoszą ją na piedestał, ale - jak to zwykle bywa z takimi historiami - nie ma żadnych dowodów na to, że przedstawiona w kreskówkowy sposób czeska prostytutka w ogóle istniała i specjalnie zarażała nazistów chorobami wenerycznymi. W zgodzie z tą historią, Żydzi z Trzebonia, miasta na południu Czech, przyznają, że pewna pielęgniarka (której ani imienia, ani nazwiska nikt jednak niestety nie pamięta) postanowiła zemścić się na nazistowskiej armii po tym, jak rzekomo w 1938 roku zgwałcił ją jeden z niemieckich żołnierzy.

- Niestety nie znamy jej personaliów, bo czas i pamięć zrobiły swoje - powiedział 79-letni Karel Friml, były prawnik, który mieszka w domu po pielęgniarce-terrorystce. - Ale za to wiemy, że została przydzielona do opieki nad niemieckimi żołnierzami i wtedy zaczęła z nimi romansować.

Friml dodał także, że nie jest pewny, czy Czeszka istniała naprawdę. Według jego wspomnień, miejscowi szybko okrzyknęli pielęgniarkę typową dziwką za łajdaczenie się z napotkanymi Niemcami. Friml nie wyjaśnił, skąd ma te rewelacje, jednak pamięta, że ludzie zorientowali się, że niemieccy żołnierze znikają bądź umierają dzięki zarażaniu ich chorobami wenerycznymi przez pielęgniarkę.

- To był jej osobisty opór, to była jej osobista zemsta za zgwałcenie jej kraju i jej samej - powiedział Friml. - Ona miała wielu niemieckich kochanków, może sześciu, może dziesięciu, może więcej... Ludzie mówią, że wszyscy z nich zniknęli po romansie z nią.

W 1938 roku wirus HIV nie był znany ludzkości, a bardzo prawdopodobną chorobą weneryczną, którą miała zarażać czeska pielęgniarka, był syfilis. Niemniej jednak dociekliwi ludzie zadaliby sobie pytanie, jak to się działo, że prostytutka, zarażając wenerą żołnierzy, powodowała ich "zniknięcie", a sama ciągle żyła. Kolejnym przykładem pokazującym, że cała historia jest szyta bardzo grubymi nićmi, jest wypowiedź kuratorki trzebońskiego muzeum i historyczki Jiriny Psikovej.

- Historycznie kobieta jest nierozpoznawalna - powiedziała. - Żaden dokument o niej nie wspomina. Kilka osób co prawda pamięta jej historię, ale opinie na jej temat są podzielone.

Więc, jeśli skupimy się na faktach, mamy historyjkę z główną bezimienną bohaterką, która być może nawet w ogóle nie istniała, a może była po prostu zwykłą pielęgniarką, która lubiła wskakiwać do łóżek niemieckim żołnierzom. Zatem nawet jeśli złamałaby przysięgę Hipokratesa i zabijałaby ich, będąc zobowiązaną do opieki nad nimi, to dlaczego skorzystała z zarażenia ich chorobą weneryczną? Nie było jakiegoś bardziej odpowiedniego sposobu? Nie mogła ich na przykład otruć?

tłumaczenie i redakcja: Deranged

czwartek, 30 października 2014

Zambią rządzi biały

Wiceprezydent Zambii Guy Scott (zdj.) został głową tego państwa po tym, jak w wieku 77 lat w Londynie zmarł, być może na ebolę, prezydent Michael Sata. Do momentu wyborów przewidzianych za trzy miesiące krajem będzie rządził Scott. Co interesujące i warte podkreślenia, jest to pierwsza biała głowa państwa w tzw. "Czarnej Afryce" od 20 lat i upadku apartheidu.

Scott jest jednak i tak tylko tymczasowym prezydentem, zgodnie z konstytucją zastępującym ustępującego prezydenta. Michael Sata, dotychczasowy prezydent Zambii, zmarł w Londynie na jakąś tajemniczą chorobę.

Konstytucja Zambii została uchwalona z takimi zapisami, aby biali obywatele tego kraju nie mogli sięgnąć po prezydencki urząd. Każdy kandydat musi bowiem posiadać rodziców urodzonych w Zambii, co może wykluczyć już na starcie kandydaturę Scotta, syna szkockiego lekarza. Możliwe, że specjalnie dla Scotta, doświadczonego zastępcy Saty szczególnie w kontaktach międzynarodowych, zostanie wprowadzone nowe rozwiązanie dopuszczające go do startu w wyborach.

Stanowiska Zambijczyków są podzielone. Jedni uważają, że każdy obywatel powinien mieć prawo ubiegać się o urząd prezydencki, i wskazują, że gdyby Scott się nie nadawał, nie zostałby wybrany wiceprezydentem ich kraju. Pewne obawy ma natomiast grupa jego opozycjonistów. Przeciwnicy objęcia przez Scotta urzędu wskazują, że chcą mieć własnego (czyt. czarnego) prezydenta. Ich strach skupia się wokół tego, że znowu przyjdą niedobrzy biali i przejmą władzę oraz powróci kolonializm.

Niemniej nadal spora grupa Murzynów (być może większość?) ma świadomość, że czarni nie są w stanie rządzić własnym krajem. A Zambia na razie ma lepszego prezydenta niż USA...

Deranged

poniedziałek, 27 października 2014

Z napinką 6

Miałem pisać Z napinką już dawno temu, najpóźniej po walnym zebraniu, ale... Jakoś nie miałem do tego głowy. Oczywiście mnóstwo innych spraw się zwaliło na głowę i teraz dostaniecie coś wybrakowanego, ale chociaż dostaniecie w ogóle. A za darmo to nie ma co narzekać, tylko się cieszyć. Przepraszam za teksty, ale piszę pod wpływem, bo się napiłem po zwycięstwie Stomilu z Chojniczanką. Wybaczcie, musiałem. Żeby się uspokoić...

piątek, 24 października 2014

Rock'n'Rebel Party Part II


W Szczecinku w połowie października odbył się drugi koncert przewidziany dla ludzi w klimacie... generalnie każdym. Różnorodność wykonawców pokazała, że muzyka może łączyć ludzi. Takie generalnie było założenie organizatorów, co chyba nie do końca się sprawdziło, niestety. I - co mieliśmy okazję usłyszeć na własne uszy - trzeciej części raczej, z wiadomych względów, nie ma się co spodziewać. O powodach wspominałem w innym tekście, dziękuję za pytania i przepraszam za późne odpowiedzi.

Aby jednak się nie powtarzać, warto by wspomnieć o tym, co się działo na scenie. Nasza banda jako jedna z pierwszych dotarła na miejsce koncertu, więc od początku z uwagą większą lub mniejszą mogliśmy śledzić poczynania zespołów zaproszonych do występów. Na scenie jako pierwszy pojawił się miejscowy Kontroler. Chłopaki ze Szczecinka grali punk rocka, zaprezentowali swoje kawałki oraz covery Ramzesa & The Hooligans, na których się wzorowali, co dość wyraźnie słychać było w ich muzyce inspirację. Jeśli o mnie chodzi, to mnie nie zachwyciło, szczególnie zmęczyłem się na piosence "Przewozy regionalne". Według mnie jest potencjał, ale jeszcze potrzeba wielu godzin treningów.

Drudzy za mikrofonami znaleźli się Holendrzy z The Firm. Miałem okazję przesłuchać ich płytę, którą strasznie się zawiodłem. Dlatego też nie podchodziłem do ich występu z wielkim entuzjazmem, a tu... pozytywna niespodzianka. Rotterdamska kapela dała czadu, co nasunęło mi jedno pytanie: dlaczego tak słabo wypadli na płycie. Ja nie wiem i nie potrafię odpowiedzieć. Po nich na scenę wkroczyło OWK, dla mnie na chwilę obecną najlepszy zespół na scenie w naszym kraju. Na nieszczęście po kilku najlepszych kawałkach ("Antysocjal", "Opór we krwi") występ OWK został przerwany niezaplanowaną i wymuszoną przerwą, która spowodowała, że rozgrzane głowy publiczności musiały zostać nieco ostudzone. Następnie z gitarą pojawił się Filip, a chwilę po nim zespół-niespodzianka, czyli October 15. Jak na zupełny spontan wypadli bardzo pozytywnie, to był ten O15, jaki znam i lubię. Piosenki takie jak "Triumf woli", "Desant" czy "Katostrofa" wyrwały z butów.

Wisienką na torcie był występ szwedzkiego Pitbullfarm. Goście z północy zagrali swoje stare kawałki ("Army of assholes", "Die tired", "Love song"), nowsze ("Rubber Sexmachine", "Switchblade Casanova") i najnowsze ("Cunts and Muppets", "No Regrets", "Working for the enemy"). Najbardziej publikę porwały jednak covery ("Back with the Bang", "Wish the Lads were here", "Barry Prudom", "Because you're young", "Where have all the bootboys gone"). Tym razem lepsze nagłośnienie pozwoliło usłyszeć kontrabas. Pitbullfarm to jeden z moich ulubionych zespołów, jeśli nie najbardziej ulubiony, i głównie dlatego przemierzyliśmy ponad 300 km w jedną stronę, aby zobaczyć ich występ.

Na sam koniec wystąpił Manil reprezentujący nurt disco polo, ale jego występ oglądałem ledwie kilka chwil, ponieważ zmęczenie dało nam się we znaki i opuściliśmy teren imprezy. Widziałem jedynie kupę sztucznego dymu i musiałem podejść pod samą scenę, by zobaczyć, jak wygląda Manil.

To by było na tyle. Pozdrawiamy Aktyw Północny i pozostałe ekipy trzymające fason.

Deranged

wtorek, 14 października 2014

Zacznij od siebie

Po weekendowych wydarzeniach coraz częściej dopada mnie myśl, czy to ma sens. Czy sens ma dalsza walka. Bo obrana przeze mnie droga na pewno jest słuszna, w to nie wątpię i nie zwątpiłem. Wątpię w ludzi. Czasami brak sił, by walczyć. By znowu stanąć do walki samemu. Może i w sercach mamy to samo, ale dzieli nas tak wiele.

"Jesteśmy rodem wielkich Ariów", za takich przynajmniej się uważamy. Czy rzeczywiście tak jest? Czy jesteśmy taką elitą? Czy tacy ludzie jak my zmieniają świat? Czy w ogóle mogą go zmienić? Fakt, jesteśmy mocni i pierwsi do picia czy do bicia. Ale czy wyłącznie o to w tym chodzi? Musimy być twardzi i niezłomni, nie tylko w walce czy przy kieliszku. Musimy odznaczać się przede wszystkim twardym charakterem. Siła i męstwo jest wewnątrz nas. Niezłomność, trzeźwość i upór pozwolą nam znaleźć się tam, gdzie już dawno powinniśmy być. Nie możemy być menelami, zarzyganymi albo zaszczanymi żulami. Brak umiaru obnaża słabość, co kłóci się z wyobrażeniem i własnym wysokim mniemaniem.

A to, kto jest większym lewakiem czy mniejszym, nie ma obecnie żadnego znaczenia. Żałosne jest to, że zawsze najgłośniej szczeka kundel, który ma najmniej zębów. Dlatego zmieniajmy świat, zaczynając od siebie. I wymagajmy też przede wszystkim od siebie. Dopiero potem od innych.

Deranged

Ten hearts, one beat. One hundred hearts, one beat. Ten thousand hearts, one beat. We are born to fight and to die and to continue the flow, the flow of our people.

Robert Jay Mathews
1953-1984


czwartek, 9 października 2014

Nasza Scena 9

Przypominamy o koncercie w Szczecinku! Kto jeszcze nie wie to więcej info znajdzie na plakacie obok.
***
Aktyw14 zaprasza na dziesiątą już edycję organizowanego przez siebie survivalu "Instynkt Przetrwania". Termin survivalu to 24-26.10.2014. Info kontaktowe znajdziecie na dole.
***.
Do kupienia od jakiegoś czasu jest najnowsza płyta October 15 "Święte Dęby/Jad podłej bestii".
***
Po znanym "Stop Cham" w Rosji powstał nowy ruch obywatelski promujący zdrowy tryb życia zwalczający palaczy, którzy palą w miejscach niedozwolonych, a także pijących na dworcu alkohol. Wszystkie odcinki możecie obejrzeć tutaj.
***
Francuzi z Hold Fast skończyli nagrywać kawałki do nowej płyty "Against you all". Światło dzienne ujrzy najprawdopodobniej pod koniec tego roku.
***
Ukazał się drugi numer Casuals AG Zine. Koszt to tylko 7zł. Więcej informacji tu.
***
Po raz kolejny Nadsat Productions wydał reedycję Sztormu 68. Po "Czekając na sztorm" przyszła kolej na "Sprawa warta krwi". Limit do 400 sztuk, wersja digipack w ilości 88 sztuk.

M.

poniedziałek, 6 października 2014

Niech praca się opłaca

Życie bezrobotnego nie jest wcale takie lekkie i nie polega bynajmniej wyłącznie na chodzeniu do kina czy oglądaniu filmów na kanapie w dużym pokoju. Życie bezrobotnego "aktywnie poszukującego zatrudnienia" to pieprzona mordęga. Jedna wielka katorga, codzienna monotonia dobija. Każdy dzień jest taki sam, co najwyżej pełen rozczarowań. A ten, kto uważa, że leży się do góry wentylem, nie ma racji. Bo poszukiwanie pracy jest zajęciem trudniejszym niż sama praca. Szczególnie jeśli ma się jeszcze jakieś oczekiwania.

Pięć lat studiów na gównianym kierunku psu w dupę i tak. Taka jest Tuskolandia, tutaj niestety młody, wykształcony, zdrowy i z miasta (czyli ja) nie ma szans na początku swojej kariery. Miałbym szansę, gdybym może był stary, niepiśmienny, niepełnosprawny albo chociaż ze wsi. Wtedy start miałbym ułatwiony. Uwierzcie, że tak jest, bo tak mi - nie wprost co prawda - tam powiedziano. W...

Urzędzie Pracy, do którego zawędrowałem bez większych nadziei na końcowy sukces. Bo to w życiu bezrobotnego jest jedna z największych przeszkód. Śpisz sobie do jedenastej każdego dnia, ale żeby dostać numerek w Urzędzie Pracy musisz przyjść przed ósmą rano. Albo na jakieś inne dziwne spotkanie, też zawsze rano. Urząd jest dla interesantów, petentów czy klientów, a nie dla urzędników, i godziny jego otwarcia powinny być dostosowane do odwiedzających. Dlatego też strasznie mnie wkurwiało to, że szedłem tam wiecznie niewyspany, przez co moja zdolność kojarzenia i ciętych ripost była nieco przytępiona. Gorsze od rannego wstawania na bezrobociu jest tylko nieznajdowanie odpowiedniej oferty i ta świadomość, że przedsiębiorca jebany kapitalista tylko myśli jak oszukać pracownika.

W poczekalni zawsze całkowity przekrój społeczeństwa. Mężczyźni po zawodówkach, którzy musieli korzystać z pomocy kolegi umiejącego czytać, farmerzy w kowbojskich kapeluszach, nowobogaccy, ludzie ze wsi po PGR-ach czy wytatuowane nawet na głowie matki z małymi dziećmi na rękach. Wszyscy. I wśród nich ja, chyba jedyny rozumiejący system numerków, rozumiejący nieco pracę urzędnika i jego brak motywacji do szybkiej obsługi. Ale mogliby pracować na akord, usłyszałem. Najpierw urzędnicy, a potem lekarze.

W końcu moja kolej, mój numer pali się na wielkim ekranie. Lecę na złamanie karku, żeby nikt mi się w kolejkę nie wepchnął. Siadam na krześle, po drugiej stronie kobieta, o wieku chyba niższym, za to wyższej wadze na pewno. Siedzę do niej bokiem, trochę niewygodnie wykręcać głowę czy coś pisać. Urzędniczka patrzy na mnie maślanym wzrokiem, jakby chciała mnie schrupać, pewnie przypominałem jej ciastko albo golonkę. Zadaje mi jakieś dziwne pytania, dopytuje o numer telefonu i adres zamieszkania. Niewyspany byłem i podałem, nie przypuszczałem, że to może być pułapka i do mnie zadzwoni albo - co gorsza - przyjdzie. Na szczęście nie mieszkałem pod adresem zamieszkania, to gdyby śpiewała serenady pod moim balkonem, zdenerwowałaby co najwyżej tylko sąsiadów.

Wśród coraz bardziej absurdalnych pytań dochodzimy do punktu kulminacyjnego. Moja rozmówczyni po spytaniu mnie o kwalifikacje, doświadczenie zawodowe, umiejętności, długość penisa, przyczyny braku pracy, oczekiwania finansowe i zawodowe, wypaliła:
- Czy oprócz dochodu jest coś, co skłania pana do podjęcia pracy? - spytała, a ja milczałem. Jej wzrok stawał się coraz bardziej napastliwy, a znak zapytania zaczął się mnożyć w jej oczach w tempie geometrycznym.
- Yyy, nie... Nic - odparłem z zawahaniem, nieco wystraszony. Mówi się dzieciom "nie wstydź się, pani cię nie zje", ale akurat tutaj nie miałem takiej pewności.
- NAPRAWDĘ NIC? - rzekła wielkimi literami.
- Tak.
- A może doświadczenie zawodowe albo rozwój osobisty? - próbowała mnie naprowadzić na swój trop.
- Nie, to tylko puste slogany. Pracuje się przede wszystkim dla pieniędzy.

Szach-mat, prawacka kurwo! Zaorane!

To już był koniec naszej dyskusji. Syty głodnego nie zrozumie, pani zza biurka nie może zrozumieć bezrobotnego, a dla rozwoju zawodowego czy osobistego nie wykonywałaby pracy, tylko wolontariat. A że ja mam swoją godność to - jak mówi cytat - "kasa, Misiu, kasa". Wynagrodzenie za pracę jest tak oczywiste jak micha dla psa (niestety wciąż nie wszędzie).

Moja arogancja trochę wybiła panią z myśli o kremowym ciastku i chyba ostatecznie odwiodła ją od dzwonienia do mnie czy śpiewania pod moimi oknami. Do domu wróciłem jako bezrobotny, dalej szukać w Internecie czegoś lepszego niż słynne 7,50 na godzinę brutto na umowę zlecenie za pracę zmianową po osiem godzin (albo dwanaście) bez prawa do urlopu i płatnych nadgodzin, najlepiej z orzeczeniem o niepełnosprawności, mile widzianym 30-letnim doświadczeniem i umiejętnością wszystkiego w zamian za miłą atmosferę i młody zespół. Bo na pewno nie za godziwe wynagrodzenie...

Deranged

sobota, 4 października 2014

Miasto 44 (2014)

Wybierając się do kina na film Jana Komasy pt. "Miasto 44", miałam nadzieję zobaczyć coś naprawdę dobrego. Niestety jak zawsze okazało się być inaczej. Reżyser chyba aż za bardzo wziął sobie do serca odzwierciedlenie tamtego wydarzenia i pokazał nam jednym słowem rzeź  romantyczną, a nie Powstanie Warszawskie. Prace nad filmem rozpoczęły się osiem lat temu, sama realizacja zajęła dwa lata i pochłonęła budżet 25 milionów złotych, za takie pieniądze pewnie można było nakręcić lepszy film.

Na ekranie jest ostro, krwawo i dramatycznie. Mimo że stolica jest w rękach okupanta, to aktorzy mają czas na różne spotkania ze znajomymi i na zabawę, widzimy, że mimo wszystko żyje im się tam dobrze. W takiej filmowej "sielance beztroskiego życia" poznajemy Stefana, który mieszka w jednej z kamienic ze swoją matką i młodszym bratem. Chłopak nie chce się wychylać przed szereg, do konspiracji trafia tak naprawdę podążając za swoimi hormonami, a dokładniej za sprawą Kamy, która zakochuje się w Stefanie, kiedy ten już swoje serce dał Biedronce, dziewczynie, która również bierze udział w Powstaniu. Takie bajkowe chwilę trwają do momentu wybuchu "Godziny W", kiedy podczas pierwszej akcji na oczach młodych bohaterów ginie jeden z ich kolegów. W tym monecie film staje się bardziej mroczny, akcje nabierają tempa i rodzi się duża chęć pomszczenia bliskich.

"Miasto 44" to jeden wielki zbiór doznań i odczuć, ponieważ na ekranie dzieje się naprawdę bardzo dużo – śmierć, apokalipsa to ma związek z największymi okropieństwami wojny. Najlepsza scena filmu, kiedy to wybucha czołg-pułapka  (wydarzenie faktycznie miało miejsce w czasie Powstania) i rozrywa ludzkie ciała, które przeradzają się w deszcz krwi i wnętrzności.

Między strzelaninami i okrutną rzeźnią rozgrywa się historia miłosnego trójkąta między Stefanem a dwiema koleżankami. Fabuła w żaden sposób nie pokazuje fascynacji chłopakiem. Za co Kama i Biedronka go tak ubóstwiają, że przynajmniej jedna z nich jest w stanie dosłownie rzucić się za nim w ogień, oddać życie? Może odpowiedzią na to pytanie jest fizyczność, Stefan przez bardzo długi czas nie ma możliwości pokazania się od żadnej innej strony. Koledzy z jego oddziału odbierają mu broń, przy czym jeszcze dostaje "naganę" za jeden z jego najlepszych wyczynów. Chłopak zostaje szybko ranny, uciekając do swojego domu nikogo tam nie zastaje, zasypia na łóżku a otwierając rano oczy widzi zamiast swojego mieszkania pozostałości po nim, zza prawie doszczętnie zburzonej ściany słyszy głosy, podchodzi ostatkiem sił i widzi ludzi – wśród nich swoją matkę i młodszego brata. Szybko dociera do niego co się zaraz wydarzy – jego brat z matką dostają z bliskiej odległości rozstrzelani. Bohater bardzo mocno przeżywa te wydarzenie, wpada w traumę i przed długi czas nie wypowiada żadnego słowa.

Ludzie narzekają, że w filmie jest za dużo nowoczesności, że za mało historii samej w sobie a za dużo efektów specjalnych – komputerowych. Nie do każdego przemawia scena miłości, współżycia połączona w tle z sekwencją AK–owców, którzy wyglądają jak komandosi prosto z Ameryki. Powstanie Warszawskie jest wydarzeniem, które przez każdego Polaka powinno być zapamiętane do ostatniej chwili życia, a ten film sprawił, że nie bardzo chce się o tym pamiętać.

Film da się obejrzeć, ma wiele dobrych i mocnych scen, niestety równie wiele posiada scen go psujących. Po obejrzeniu filmu nie chcę jednak o tym pamiętać, podziękować mogę osobom, które prosiłam żeby ze mną poszły a odmawiały, a przeprosić mogę mojego mężczyznę, który wydał niepotrzebnie pieniądze na film, tylko żeby mi zrobić przyjemność. 

Słowianka

Również miałem wątpliwą przyjemność obejrzeć "Miasto 44". Moja opinia na temat filmu jest niestety podobna, a to dlatego, że nasz punkt widzenia na to dzieło jest identyczny, jak niemal identyczny był punkt siedzenia. W kinie.

Po ponad dwugodzinnym seansie czułem się strasznie zmęczony. "Miasto 44" zmęczyło mnie tak, jakbym sam brał udział w Powstaniu Warszawskim, czułem się wyczerpany psychicznie (zmęczenie, wściekłość) i fizycznie (ból w kolanie). Gdybym komukolwiek miał doradzić lub odradzić obejrzenie losów nieprzytomnego Stefana, powiedziałbym... obejrzyj. Wreszcie jakiś polski film, który prezentuje się po amerykańsku, niestety aż za bardzo.

Powstanie Warszawskie, końcówka II wojny światowej, a na ekranie sceny seksu (są cycki, jakby kogoś interesowało), z głośników leci dubstep, bohaterowie mówią politpoprawnym i wulgarnym językiem. Można by się doczepiać takich drobnych detali, które skutecznie zniechęcają do pozytywnego odbioru. Od połowy filmu niemal modliłem się o to, by wreszcie na ekran wjechały końcowe napisy. Powstanie Warszawskie przedstawiono trochę komiksowo, coś pomiędzy przygodami Kapitana Ameryki i Spidermana. Mnie to bynajmniej nie odpowiadało, być może dlatego, że nie trawię komiksów.

Warto wspomnieć o kilku scenach, według mnie dwóch najgorszych w całym filmie. Pierwsza to wybuch czołgu, po którym z nieba spadają rozczłonkowane części ciał zabitych i morze krwi. Takich rzeczy to nie ma nawet w Starym Testamencie. Są w "Mieście 44". W drugiej Stefan z Biedronką miał przebiec pod ostrzałem Niemców za inny murek. Zatrzymali się akurat w najgorszym momencie, żeby... się pocałować. Po tym mi się odechciało.

Wśród nagich trupów, rozczłonkowanych ciał, morza krwi było kilka świetnie zrealizowanych scen. Śmiało mogę powiedzieć, że "Miasto 44" mogłoby się spodobać Amerykanom czy innym obcokrajowcom. Niestety to nie jest film dla Polaków. Nawiązanie do produkcji rodem z Hollywood jest aż nadto widoczne. Mnie trochę kojarzyło się z "Kompanią braci", Niemcy są przedstawieni jako zwyrodnialcy (niektórzy Polacy też, jak choćby gwałciciel, żołnierz AK), bestie bez honoru. Ponadto dzielni Polacy ratują przetrzymywanych Żydów, mnie od razu przyszedł na myśl odcinek "Kompanii...", w którym wyzwalano obóz koncentracyjny. To bardzo dobry zabieg PR-owy, który mnie nie przypadł do gustu.

Trudno jest mi polecić ten film, który ma jedynie dwie zalety: scenografię i efekty specjalne. Reszta jest po prostu niestrawna. Dlatego też nie polecam na "Miasto 44" brać przekąsek. Czasami mdli...

Deranged

wtorek, 23 września 2014

Kamienie na szaniec (2014)

Za czasów mojej nauki w gimnazjum jedną z lektur była książka Aleksandra Kamińskiego pt. "Kamienie na szaniec". Sama w sobie była bardzo ciekawa, przedstawiała czytelnikowi przygotowania do Powstania Warszawskiego, pokazywała ciężkie wybory i trudne decyzje do podjęcia jak i dużą wagę przyjaźni. Przyznam, że to była jedyna lektura w gimnazjum, którą przeczytałam, ale nie o książce tutaj ma być pisane. 

Od momentu, kiedy ukazał się film na podstawie książki "Kamienie na szaniec" w reżyserii Roberta Glińskiego, zrobił się wokół niego spory szum. Oceny były podzielone: jedni mówili, że film to totalne dno, inni zaś, że jest "mega". Sama postanowiłam zobaczyć i ocenić, lecz z moją oceną jest bardzo ciężko.

Chyba każdy z nas zna Zośkę, Rudego i Alka i przedstawianie każdego z nich z osobna jest zbędne. Trzej dzielni bohaterowie – takich ich nam pokazuje początek filmu. Bohaterowie, którym wszystko udaje się wręcz doskonale, a i przy czym mają okazję zaimponować koleżankom. Widać po jak cienkim lodzie stąpają, a zwieszanie flag ze swastyką, zrzucenie bomb czy zawieszenie na ulicznej lampie kukły przebranej w nazistowski mundur, gdzie za rogiem idzie niemiecki patrol, zwyczajnie ich bawi. Przyznam, że ja sama na początku filmu bardziej bałam się o nich, wiedząc, że to film, niż oni sami o siebie. To normalne? Chyba nie. Na szczęście kiedy film się rozkręca widać w całej trójce poważniejsze podejście do sprawy i większe zaangażowanie. 

Atutem adaptacji "Kamieni na szaniec" jest dobrze dobrana obsada. Najbardziej wyrazisty jest drugi plan filmu. Nic dziwnego, skoro biorą w nim udział takie postacie jak: Chyra, Stenka czy Globisz. Największe brawa oddaję Danucie Stence – gra ona matkę Rudego, a scena, w której ogląda razem z Zośką zdjęcia zmarłego wcześniej syna, jest zagrana przez nią wręcz świetnie. Jej wyraz twarzy, opanowanie a jednocześnie rozdarcie pokazuje nam tragedię, która się wydarzyła. Traci syna, zachowuje zimną krew, a jednocześnie rozpacza. 

Dobry poziom aktorstwa pokazuje Tomasz Ziętek, który odgrywa rolę Rudego. Jak wszyscy dobrze wiemy, jego życie w książce jak i w filmie przedstawia nam głównie jego jako katowanego więźnia. Młody aktor chyba najpoważniej ze swoich rówieśników po fachu podszedł do odegrania roli i najlepiej reprezentuje jedną z najważniejszych postaci. 

Dużo gorzej wypada postać Tadeusza Zawadzkiego grana przez Marcela Sabackiego. Jego postać nie jest grana równo. W jednej scenie bardzo dobrze sobie radzi, w drugiej jest zbyt pewny siebie. Można odnieść wrażenie, że jest znudzony nadmiarem wrażeń, co sprawia niewierne odtworzenie postaci z książki. W tym momencie, pisząc o lekturze, trzeba wspomnieć o wadach filmu.

Idąc przy jednym z kin w moim mieście, na widok plakatu "Kamienie na szaniec" w głowie miałam jedno: Zośka, Rudy i Alek. I tu jest największy ból w moim sercu. Robert Gliński pomyślał jednak tylko: Zośka i Rudy. Trzeci ważny bohater pozostał zapomniany. Alek pojawia się w filmie, jednak jako postać z bardzo dalekiego planu. Dawidowski ginie w akcji pod Arsenałem, ale nawet w tym momencie reżyser nie zatrzymuje się przy jego postaci na dłuższą chwilę – nie wiemy, że miał dziewczynę, co dość wyraziście pokazane to jest przy postaciach Zośki i Rudego. 

Odnośnie dziewczyn: Tadeusz i Jan w filmie mają swoje sceny miłosne, które są pewnie przynętą na młodzież ze szkół gimnazjalnych. Stojące u boku chłopaków dziewczyny Sandra Staniszewska i Magdalena Koleśnik wypadają całkiem dobrze. Najlepiej wypada Sandra jako dziewczyna Zośki. Uwagę bardzo przyciąga scena ich ostatniego spotkania. Rozlane czerwone wino (to takie oczywiste...) nic dobrego nie może przynieść  młodym zakochanym. Jasno daje do zrozumienia widzowi, że zbliża się koniec ich miłosnej sielanki. Można więc uznać, że dość mocno wplecione w film dziewczyny zostały dodane kosztem Alka – tak ważnej postaci w akcji książki jak i filmu. 

Przeraża mnie w całym filmie ilość krwi. Tak, jest jej stanowczo za dużo. Pokazane sceny katowania Rudego przyprawiały mnie o mdłości tak duże, że zmuszona byłam odwracać głowę, a i nawet parę razy przerwać oglądanie filmu. 

Siadając do komputera z zamiarem obejrzenia tego filmu, miałam nadzieję, że powali mnie na kolana, tak jak zrobiła to książka kilka lat temu. Powaliła – niestety tylko na jedno kolano. Liczyłam jednak na coś bardziej będącego odzwierciedleniem książki. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że podczas całego seansu tęskniłam za Alkiem. Czy polecam ten film? Oczywiście, że polecam – osobom, które mają mocne nerwy, a widok dużej ilości krwi nie zaszkodzi im zdrowiu. 

Słowianka

niedziela, 21 września 2014

Droga z górki prowadzi tylko na cmentarz

Niejeden z nas zastanawia się, czy nasza walka ma jeszcze sens. Czy w ogóle jest nadzieja na końcowe zwycięstwo, czy mamy "czekać na lepsze czasy"? Te lepsze czasy ciągle nie nadchodzą, a wyczekiwanie ich bywa usprawiedliwieniem własnej bezczynności.

Droga, którą wybraliśmy świadomie, prowadzi wyłącznie pod górę. Nasza lojalność wobec siebie nawzajem i wobec nam podobnych utrzymuje nas na obranej ścieżce i nie pozwala z niej zboczyć w łatwe i przyjemne, lecz próżne i bezwartościowe. Żadna droga do sukcesu nie wiedzie z górki. Liczba pokonanych przeszkód jest miarą wartości celu, do którego podążamy. Jeśli myślisz, że dojdziesz do czegoś, a wszyscy będą Ci rzucać pod nogi gałązki oliwne, to jesteś w błędzie. Co najwyżej mogą rzucić kłody i okręcić jak w ciuciubabce tak, żebyś się zgubił.

Jeżeli się poddamy i zwątpimy, nie będziemy nic warci dla tych, co pozostaną. Tak jak nic niewarci w naszych oczach są ci, co zdradzili swoje ideały. Niektórzy wolą wyciągnąć nogi przed telewizorem. My wolimy iść. Choćby wyłącznie pod górę. Bo taka jest droga nacjonalisty.

Deranged

środa, 3 września 2014

Sierpniowe niebo. 63 dni chwały (2013)

Film "63 dni chwały" Ireneusza Dobrowolskiego młodego reżysera niemającego zbyt dużego doświadczenia w swoim zawodzie zostawia wiele do życzenia. Akcja filmu rozgrywa się w dwóch planach czasowych: współczesnym i tuż przed Powstaniem oraz podczas niego. W kilku scenach możemy nawet zauważyć przejście w jeszcze trzeci plan,  co zwykłemu widzowi miesza w głowie. 

Początek filmu przedstawia nam współczesną Warszawę i prace budowlane, przy których jeden z robotników znajduje w ruinach przedwojennej kamienicy pamiętnik z czasów Powstania Warszawskiego, w którym ukrywający się wtedy młody profesor opisał pierwsze dni walki o Warszawę, oraz ludzki szkielet, młodej dziewczyny – sanitariuszki, o czym dowiadujemy się później.

W części historycznej zostaje nam przedstawiona młoda dziewczyna o imieniu Basia, która podczas Powstania Warszawskiego przeżywa swoją pierwszą miłość. Obie sceny przeplatają się ze sobą, co wprowadza mały chaos w film i sprawia, że odbiorca ma problem ze zrozumieniem tego, co reżyser chce nam przekazać. 

Największą porażką Ireneusza jest dodanie do filmu współczesnej muzyki w wykonaniu Hemp Gru. Chociaż muzyka to raczej zbyt ogólne słowo. Dodanie patriotycznego rapu i wplecenie teledysku z jednej z piosenek co ma mało wspólnego z rokiem 1944, sprawia, że film jest jeszcze większym dnem, niż był na samym swoim początku. Ich rola jest bardzo niejasna ponieważ nie wnoszą do filmu nic interesującego. Chodzą po mieście, wprowadzają krytykę komunizmu, wygłaszają swoje zdanie na ten temat, wykrzykując je na dachu pewnej kamienicy, malują graffiti nawiązujące do Powstania. Po co to? Jaki to ma cel w tej historii?

Jedynym plusem jest wplecenie w niego filmów nagranych w roku 1944, które pokazują, co tak naprawdę się wtedy działo. 

Ten film obnaża, jak reżyser nieumiejętnie podszedł do sprawy. Górę wzięły emocje i chęć pokazania zapewne młodym ludziom Powstania jak i przypomnienie o nim, a nie same przygotowania do tego filmu. Brakuje mi jednak takiej atmosfery z tamtych lat. Ukazania nam, młodemu pokoleniu tego co działo się w 63 dniach chwały, tego, co ludzie żyjący i biorący udział w Powstaniu czuli i przeżywali. Brak jasno określonej fabuły, wątki mało łączą się ze sobą. 

Gdyby ocenić film za jasność przesłania i składność, ciężko byłoby wybronić go od negatywnej oceny. jaką na każdym kroku dostaje. Film sam w sobie jest ciężki. Gdyby nie druga osoba, z którą oglądałam taką szmirę, z pewnością bym zasnęła po paru minutach. Jak ocenić tak źle ujęty film o tak ważnym wydarzeniu? Nie da się, przynajmniej ja nie umiem. Jeśli ktoś rozważa obejrzenie tego czegoś a nie np. jakiejś komedii romantycznej ze swoją dziewczyną, proponuję jednak wybrać komedię. 

Słowianka

niedziela, 31 sierpnia 2014

Nasza Scena 8

Na stronie aktyw14 ukazał się ciekawy wywiad z Cainem, wokalistą rosyjskiego You Must Murder. W wywiadzie przeczytacie między innymi o planach na przyszłość, poglądy zespołu na różne sprawy oraz dlaczego mają zakaz grania w swoim kraju. Polecamy!
***
Do kupienia są koszulki Honor "Ogień ostatniej bitwy". Wzór oraz więcej info znajdziecie tutaj.
***.
Obłęd wrzucił do sieci swój nowy klip do kawałka "Zapamiętaj". Obejrzeć go możecie na jutubie, a konkretnie tutaj.
***
Jeszcze w tym miesiącu światło dzienne ujrzy nowa płyta legendarnego Bound For Glory "Death and defiance". Tu możecie posłuchać małej próbki płyty.
***
MAT Project i dwa nowe numery "Głos Europy" oraz "Cześć Zwycięstwu". Utwory promują nadchodzącą drugą już płytę pod tytułem ,,Nasz Czas Nadejdzie...".
***
Na koniec klip poświęcony poległym Rosjanom walczącym w batalionie "Azov".


M.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Prostacka ekonomia z jabłkiem w tle

Jeszcze chciałem Wam coś napisać o moim wypoczynku na łonie natury. W radiowych informacjach usłyszałem o embargu na polskie jabłka, gruszki, paprykę, kapustę i coś tam jeszcze. Nasze jedzenie nie wjedzie na terytorium Federacji Rosyjskiej, ot co. I miałbym to w dupie, ale...

Prezenter informacji radiowych poinformował, że przez embargo cena jabłek wzrośnie. Jak to jest możliwe?! Jako klient nastawiałem się raczej na obniżkę, a tu hyc, będzie drożej. Zamknięty rosyjski rynek powinien przecież spowodować niższe ceny, bowiem więcej produktów pozostanie w kraju. Maleje popyt, rośnie podaż, spada cena - proste jak drut. Ja się tak mądrzę, bo słuchałem na ekonomii. Jednakże gdybym nie słuchał, to do tego doszedłbym na chłopski rozum. Ale chłopski rozum jest jakiś inny...

Polski rolnik woli, żeby się zmarnowało, jeśli ma mu się nie opłacać. I dobrze, jego prawo. A moim prawem i kaprysem jako klienta jest kupno tanich mandarynek czy jakichś innych bananów i brzoskwiń zamiast polskich jabłek.  I tak za nimi jakoś specjalnie nie przepadam, więc przeżyję bez nich.

Moja logika nie pozwala zrozumieć tej podwyżki. Prostacka ekonomia i ogromna ignorancja również nie pomagają. Nie zjadłem i nie zjem jabłka na złość Putinowi. Prędzej zjem nektarynkę na złość chytrusom, którzy wolą, żeby jedzenie zgniło w kompostownikach.

Deranged

sobota, 23 sierpnia 2014

Nosił wilk razy kilka...

Centralne Biuro Śledcze zatrzymało członków olsztyńskiego gangu brodaczy, w tym kuzyna Mameda Chalidowa, Aslambeka S. (na zdjęciu z prawej), byłego mistrza Konfrontacji Sztuk Walki w kategorii półśredniej, a także byłego mistrza wagi średniej Profesjonalnej Ligi MMA Michała Szulińskiego. Polsko-czeczeński gang zajmował się między innymi ściąganiem wierzytelności i wymuszaniem haraczy.

Takie doniesienia poważnie chwieją opinią o MMA w naszym kraju. I chociaż nie musi być to sport dla grzecznych chłopców, to niekoniecznie musi być zajęciem dla gangsterów. Po raz kolejny przekonujemy się na własnej skórze, co oznacza imigracja z regionów tak kulturowo obcych. Medialny wizerunek zawodnika olsztyńskiego Arrachionu był zgoła odmienny od tego, co reprezentował on na co dzień. Trzymiesięczny areszt to prawdopodobnie przedsmak dalszych nieciekawych wydarzeń dla Czeczena.

Ale tak się czasami zdarza. "Jak bóg da", to się wybroni. Teraz trzeba wziąć wszystko na klatę i ponieść konsekwencje. Stać sztywniutko do samego końca. W mokasynach i bez skarpet...

Deranged

niedziela, 10 sierpnia 2014

Bezrobocie, tęcza, Zawisza

Korzystam z wakacji, ale bardziej z bezrobocia, które przypadkiem mnie dopadło i prawdopodobnie zbyt prędko nie puści. Niemniej odpoczywam już kolejny dzień na łonie przyrody, opalając się w cieniu, bo słońca nie lubię, co zresztą widać na pierwszy rzut oka. Można by moim zdjęciem ilustrować zjawisko "błękitnej krwi".

Ćwierkanie ptaków, duchota i wkurwiające końskie muchy oraz wygodne krzesełko - w takiej scenerii odpalam radio i nasłuchuję wiadomości, aby być na bieżąco ze światem. Serwis informacyjny rozpoczął się z grubej rury - spłonęła tęcza. Znowu. I dalej jakieś pierdoły o zatrzymaniu dwóch pijanych mężczyzn w średnim wieku czy o tym, ile będzie kosztowała odbudowa.

Sam nie wiem dlaczego, ale uśmiechnąłem się pod wąsem. Może dlatego, że dawno się nie goliłem. Zacząłem też głęboko nad tym wszystkim się zastanawiać, bo według mnie nie o samą tęczę chodzi. Oczywiście tęcza mi się nie podoba z prostego powodu: jest zwyczajnie brzydka. Ona jest nawet odrażająca. Niemniej gusta są różne, a szczególnie nad Wisłą panuje jakieś zamiłowanie do kiczu, tandety i plastiku. I nie obrażam tu disco polo, bo sam lubię.

Ktoś zwykłą zapalniczką podpalił tęczę, która tym razem miała być niepalna. Teraz panowie podpalacze będą odpowiadać przed sądem, a powinni dostać nagrody. Bo urzędnicy zapewniali, że nie da się jej podpalić. I co? Gówno, jak zwykle. Dało się. Oszukano ludzi za ich pieniądze. To jak z tą reklamą szyb przeciwpancernych, między którymi umieszczono gotówkę. Po to je postawiono, by prowokować do zniszczenia i by sprawdzić ich wytrzymałość. I tęcza też po to została odbudowana, aby sprawdzić jej niepalność i wiarygodność urzędników. Test oblany.

O, zaraz się zacznie - przeczuwałem. Kolejna szansa dla przedstawicieli Ruchu Narodowego, by zaistnieć w mediach i przypomnieć o sobie i o tęczy oraz by wystąpić w roli terrorysty-oszołoma, który organizuje wiec pod tęczą, bije się z policją i dostaje grzywnę. Ale prawdziwymi terrorystami są autorka instalacji i władze Warszawy, które trwonią pieniądze na odbudowę szpetnego działa sztuki. Za swoje by jej nie postawili, ale za cudze to chętnie. Na złość wszystkim.

Oszołomów też jednak nie brakuje. Tęcza urasta do rangi problemu wagi państwowej. Czy tęcza ma być tęczowa, czy biało-czerwona, czy żadna. Mnie na przykład to bez różnicy, bo pewnie nigdy jej nawet na oczy nie zobaczę, więc dupa z tego względu mnie nie swędzi. Trochę mnie to zastanawia, po co niektórzy tyle energii tracą na walkę z taką głupotą, mając wszechobecną chujnię wokół. Odwracanie uwagi od tego, co jest naprawdę ważne, i skupianie się na zagadnieniach absolutnie nieistotnych w tym momencie. Walka z tęczą ma obecnie tyle samo sensu co wyprawa Don Kichota...

Pieprzona tęcza. Chrzanić ją. Myślałem, że nic więcej mnie nie zaskoczy, ale oczywiście Artur Zawisza pokrzyżował moje plany spokojnego powrotu do codzienności. Świetnie wypadł w telewizji oblany wodą przez transwestytę Rafalalę. Piękne wystąpienie! W tym mokrym wąsie na pewno zakochała się niejedna samotna kobieta po pięćdziesiątce. Ale bądźmy poważni na tyle, na ile się da. Przyszedł Zawisza do studia świetnie przygotowany i elegancko ubrany, obraził swojego rozmówcę, obraził się i wyszedł. Spodziewałem się innego zachowania, bo obrażanie oponenta mogło wywrzeć wrażenie tylko na niezbyt poważnych osobach. Siadając z kimś przy stole z zamiarem dyskusji (i wiedząc z kim), należałoby zachowywać się w miarę kulturalnie, a nie zadawać ciosy poniżej pasa. W czuły punkt Rafalali.

A Ruch Narodowy powoli staje się partią specjalizującą się w pedałach, gender, związkach partnerskich, itd. Tęcza to symbol LGBT, więc spalić. Ale że to symbol, nie ma już znaczenia. Gdyby tam stała swastyka, to też mogłaby być dla niektórych symbolem szczęścia, a nie zniszczenia stolicy przez Niemców. Bo to właśnie jest symbol i jeśli ktoś nie zna definicji tego słowa, to nie zrozumie i mnie.

A łatka przypięta Ruchowi Narodowemu "to ci od tych pedałów" może się przyjąć w społeczeństwie. Bo skoro Artur Zawisza wiedział, że Rafalala daje dupy w opcji full-wypas za 200 zł... Tymczasem poważne problemy schodzą na dalszy plan. Bida jest i pracy nie mam. Ale to nie jest ważne, uwagę lepiej poświęcić tęczy i jakiemuś transwestycie.

Deranged

piątek, 8 sierpnia 2014

Izraela nie wolno krytykować. Z zasady

Wiele głupot ostatnio pada z ust przeróżnej maści dziwolągów. Nie tylko polski Rafalala bryluje w mediach. Jego izraelski odpowiednik (?) transseksualista Dana International zaatakował ludność europejską, broniąc jednocześnie prowadzonej przez własny kraj operacji masowego mordowania. Transgenderowa (o kurwa, ale słowotwórstwo - red.) piosenkarka dwukrotnie brała udział w Eurowizji, raz nawet tryumfując w festiwalu będącym ucieleśnieniem tandety, kiczu i chały.

Naciski ze strony Organizacji Narodów Zjednoczonych i organizacji pozarządowych spowodowały, że ministrowie największych państw europejskich wyrazili obawy w związku z prowadzoną przez Izrael w Strefie Gazy operacją zbrojną wymierzoną w Hamas. To stanowisko spotkało się jednak z wrogim przyjęciem przez Szarona Kohena (tak właściwie nazywa się Dana International - red.).

- Musicie zamknąć mordy - powiedział Dana International, broniąc izraelskiej agresji. - To wyście zamordowali miliony ludzi w całej historii. Zamknijcie się, Holendrzy! Zamknijcie się, Belgowie! Zamknijcie się, Brytyjczycy! - zaapelował.

Oczywiście nie sposób nie zgodzić się z jego słowami, gdyż ma całkowitą rację. Żydzi, jak wiadomo, na przestrzeni całej swej historii są jedynie ofiarami bezprawnej przemocy powodowanej antysemityzmem całego świata. Aby znaleźć poparcie tej tezy, wystarczy chociażby przeczytać dzieje "narodu wybranego" opisane w Starym Testamencie i morderstwa całych narodów dokonanych przez Żydów. Ale to było w imię Boga i z powodu antysemityzmu "wyssanego z mlekiem matki". Więc się nie liczy.

Oddajmy więc głos piosenkarzowi: - Podbiliście pół świata. Zgwałciliście Afrykę, zgwałciliście pół świata. Oddajcie pieniądze Afryce! - wygłosił apel do europejskich polityków, nie zważając na miliony ładowane w afrykańską studnię bez dna. - Nie ma żadnego narodu w Europie, który mógłby oskarżać i krytykować Izrael, który dopiero uczy się normalnej cywilizacji, normalnej kultury. Izrael ma inną mentalność niż Europa, która toczyła mnóstwo wojen. Teraz nasza kolej, aby nauczyć się kultury.

Deranged

środa, 30 lipca 2014

Z napinką 5

Сердечно витаю!

Ten odcinek miał być napisany w całości po ukraińsku, ale niestety w dwa tygodnie nie nauczyłem się języka, a i nie bardzo miałem kogo poprosić, żeby mi przetłumaczył. Właściwie to miałem, tylko nie chciałem niepotrzebnie zawracać dupy. Zresztą teraz chyba wypadałoby się nauczyć jakichś kilku zwrotów, bo niedługo może tak się zdarzyć, że w pierwszym składzie wyjdzie więcej Ukraińców niż Polaków...

Tym razem odcinek dość specyficzny, bowiem ułożony chronologicznie i komentujący wydarzenia od najstarszego do najnowszego.

wtorek, 29 lipca 2014

Nasza Scena 7

7 czerwca odbyła się 30 edycja "Дух Воина", czyli turnieju mieszanych sztuk walk organizowanego przez White Rex. Tym razem gala odbyła się we Francji i zagrał na niej między innymi niemiecki zespół Kategorie C. Niedawno w sieci ukazał się filmik z zawodów, a obejrzeć go możecie tutaj.
***
Jest już dostępny numer pierwszy Społecznościowca. "Społecznościowiec", jak sama nazwa wskazuje, to wydawnictwo podejmujące problematykę społeczną, opisywaną z pozycji wolnościowych. To pełen zakres nigdzie dotąd nie publikowanych autorskich tekstów, jakie wyszły spod sponarchistycznego pióra. Więcej info, jak zamówić "Społecznościowca" znajdziecie tutaj.
***
Przypominamy, że 16 sierpnia w zachodniej części naszego kraju odbędzie się memoriał Iana Stuarta i Szczerego! Z tej okazji Radical Design przygotował videopromo tego koncertu, zobaczyć je możecie tutaj.
***
Do świata żywych (a może martwych?) wraca olsztyński black metalowy Leichengott. Panowie pracują nad albumem "Ostrza II". Czekamy!
Pozostając w cięższych klimatach, na jutubie możecie obejrzeć zapis z występu Plagi na niemieckim festiwalu Under The Black Sun. Klik!
***
Ukazała się relacja z Orlego Gniazda zrealizowana przez Blue Eyes. W relacji zobaczyć możecie między innymi opinie na temat festiwalu, oraz fragmenty koncertów. Link do obejrzenia - klik!
***
W Częstochowie 23 sierpnia odbędzie się manifestacja "Chcemy godnego życia, nie obietnic bez pokrycia!" organizowana przez Narodowy Front Częstochowa. Po więcej informacji znajdziecie na blogu anczwa.blogspot.com
***
6 września w okolicach Krakowa odbędzie się koncert Sztorm 68. Więcej informacji o koncercie znajdziecie na stronie sztormowcy.pl. Na stronie możecie także znaleźć koszulki Sztormu w wersji męskiej oraz damskiej.
M.

piątek, 18 lipca 2014

Finowie przeciwko imigracji

Wyniki niedawno przeprowadzonych badań nad opinią młodych Finów, które zostały opublikowane w Sunnuntaisuomalainen, pokazały, że zaledwie 10% młodych osób biorących udział w ankiecie chciałoby, aby granice ich kraju były otwarte dla większej liczby imigrantów. Ponadto połowa ankietowanych uważa, że należałoby zmniejszyć liczbę imigrantów w Finlandii. Najbardziej przeciwna temu zjawisku była grupa mężczyzn w wieku 23 i 24 lat. Również więcej niż 60% młodych Finów zadeklarowało brak zainteresowania bieżącą polityką. Jednocześnie tylko 9% ankietowanych wyraziło nią duże zainteresowanie.

- Wygląda na to, że nabrali się na argument przeciwko imigracji, na przykład, że jest ona szkodliwa dla naszej gospodarki narodowej - powiedziała lewicowa działaczka Li Andersson dla portalu svenska.yle.fi. - To coś, co rozpowszechniają prawicowe populistyczne partie polityczne w Finlandii i za granicą. W rzeczywistości zupełnie nie ma ku temu dowodów.

Wtórowali jej kolejni młodzi działacze lewicy. Anette Karlsson uznała wyniki za niepokojące, zaś Benjamin Ellenberg skrytykował badania, które określił nudnymi. Ponadto wskazał on, że nie da się rozwiązać w przyszłości problemów młodzieży bez konieczności wpuszczania do kraju kolejnych imigrantów.

Nieco bardziej racjonalny pogląd przedstawił profesor Heikki Hiilamo, specjalista od polityki społecznej na Uniwersytecie Helsińskim. Zauważył mianowicie, że niechęć do imigrantów wynika przede wszystkim z dużego bezrobocia wśród młodych ludzi. Hiilamo stwierdził, że imigranci mogą być źle odbierani głównie dlatego, że bezpośrednio konkurują z Finami na rynku pracy. Profesor postulował także wyciągnięcie wniosków ze szwedzkiej polityki imigracyjnej.

Deranged

wtorek, 15 lipca 2014

Gorzowscy profesjonaliści

Trudno odmówić sobie przyjemności wyszydzenia polskich policjantów. Niemal każdy dzień przynosi jakąś nową historię. Zdaje się, że dla naszych dzielnych stróżów prawa największym zagrożeniem nie są przestępcy czyhający na ich życie, ale telefony komórkowe, aparaty i inne urządzenia, które rejestrują ich niekompetencję. Tak jak na przykład w Gorzowie podczas strzelania do - uwaga! - bezbronnego człowieka. Echo tych wydarzeń obiegło całą Polskę i można zauważyć pewien dwubiegunowy sposób rozpatrywania sprawy: chwalący działania policji i potępiający.

W przypadku tego pierwszego poglądu dominują przedstawiciele policji, którzy uważają, o zgrozo, że zachowanie ich kolegów po fachu było całkiem niezłe, ponieważ osiągnęli cel - unieszkodliwili uzbrojonego w młotek i tłuczek do mięsa (albo podobne narzędzia) wariata. No tak, ręka rękę myje, niczego więcej od wąsów nie można się spodziewać. Oni by nawet bronili Stevena Seagala strzelającego do małych dzieci, tłumacząc gawiedzi, że on perfekcyjnie wykonywał swoje obowiązki. 
Inni zwracają uwagę na to, że funkcjonariusze oddali 13 lub 17 strzałów i tylko jednym ranili uciekającego przestępcę. Wspomniani przedstawiciele policji wybielający swych kolegów wskazali, że biorący udział w akcji stróże prawa celowali w nogi, aby unieszkodliwić uciekającego. Tylko że film pokazuje zupełnie co innego - kule po strzałach policjantów odbijały się 20-30 cm poniżej okien kamienicy, gdzieś na wysokości klatki piersiowej bandyty.

Bo jego wina nie podlega wątpliwości. Niszczył cudze mienie, a potem atakował policjantów. Tylko że w całej sprawie jest ważniejsza kwestia niż ta, że para w odblaskowych kamizelkach potrzebowała kilkunastu strzałów, aby raz trafić do celu. Rozpatrując zdarzenie pod względem prawnym, znajdziemy mnóstwo uchybień funkcjonariuszy, których skutkiem powinno być albo wydalenie ze służby, albo dożywotnie odebranie broni i zdegradowanie do roli parkingowego, czyli wystawiacza mandatów za złe parkowanie.

Zacznijmy od tego, co widać. Z radiowozu wysiada policjant i kieruje broń w stronę uzbrojonego w narzędzia człowieka, nieco dalej policjantka również celuje w jego kierunku ze swojego pistoletu. "Na glebę [na ziemię? - przyp.]" krzyczy policjant, a jego partnerka "rzuć to, rzuć to, kurwa". Nie wiadomo, czy oddali wcześniej strzały ostrzegawcze, bo film tego nie prezentuje, chociaż one nie są istotne. Zamiast podwórkowej łaciny policjanci powinni ostrzec mężczyznę o zamiarze użycia broni.

Mężczyzna robi zamach, strasząc rzutem w kierunku policjantów. Ci przerażeni, trzymając w ręku broń, chowają się za radiowóz i samochód obok, po czym w ich kierunku leci to, co ten człowiek trzymał w ręku. W tym momencie padają dwa strzały. Pierwszy oddała policjantka chwilę po rzucie przedmiotem w kierunku policjanta, drugi strzał oddał policjant, kiedy właściwie zagrożenie jego życia lub zdrowia nadlatującym przedmiotem minęło. Następnie człowiek atakujący uzbrojonych w tak zwaną śmiercionośną siłę policjantów z opuszczonymi rękoma zbliża się do wycofujących się stróżów prawa. Drugie narzędzie trzyma w ręku, po prostu podchodzi. W tym czasie policjanci oddają w jego kierunku dwa kolejne strzały. Nie było żadnego zagrożenia życia policjantów, gdyż ten człowiek nie wykonał żadnego agresywnego ruchu. Następnie mężczyzna wraca na poprzednią pozycję, robi zamach i atakuje schowanego za radiowozem policjanta. Policjantka oddaje wtedy strzał i mężczyzna zaczyna uciekać. 

Od tego momentu policjanci całkowicie obnażyli swe nieprzygotowanie.

Gościu zaczyna uciekać, wtedy policjant wstaje zza radiowozu i oddaje strzał, dołącza do niego jego partnerka i od tego momentu oddają około dziewięciu strzałów. Jeden z nich trafia uciekającego w kolano, co powoduje upadek. W trakcie upadania policjanci oddają dwa strzały i dodatkowo jeden, gdy mężczyzna leży nieruchomo na ziemi. Potem biegają od radiowozu do poszkodowanego, nie wiedząc za bardzo, co mają zrobić. Zupełnie jak psy wokół jeża. Oboje nie postanawiają przeszukać leżącego lub udzielić mu pomocy w związku z postrzałem. Ponadto nie zabezpieczają swojej broni, którą wywijają we wszystkich możliwych kierunkach.

I teraz rozpatrzmy dwie kwestie. Pierwszą jest bezpieczeństwo. Policjanci strzelają niemal na oślep, pociski lądują w budynku centymetry od okien, spośród których gdzieniegdzie wyglądają ludzie. Należy mieć na uwadze, że jeden pocisk to prawdopodobnie jeden rykoszet, zatem oddając 17 strzałów, mamy aż 17 możliwości ranienia osoby postronnej lub nawet siebie. Po drugiej stronie, co widać na filmie, znajdowało się kilka osób spacerujących chodnikiem. I to przez większość czasu ich życie i zdrowie było zagrożone bardziej działaniami policji niż człowieka z narzędziami. Również w czasie ucieczki para funkcjonariuszy oddaje strzały w kierunku ulicy, nie licząc się z konsekwencjami.

Dalej należy tę sprawę przeanalizować pod kątem prawnym. Przepisy jasno określają, kiedy broń może być użyta. Już nawet nie ma sensu się bawić w analizowanie polskich ustaw. Istotnym określeniem jest tak zwana bezwzględna konieczność użycia siły. I czy w przypadku gorzowskim możemy mówić o tej konieczności? Tak, ale... No właśnie, możemy mówić, że policjanci użyli broni palnej, bo taka była konieczność, ale ona zachodziła w momencie czynnego ataku na ich zdrowie, czyli wtedy, kiedy musieli uchylać się przed nadlatującymi narzędziami.

W związku z tym nie powinni byli oddawać strzałów, gdy mężczyzna podchodził w ich kierunku. Najbardziej nagannym zachowaniem jest jednak oddawanie serii strzałów w kierunku uciekającego człowieka. Mężczyzna obrócony plecami nie stwarzał już żadnego zagrożenia, aby do niego strzelać. Bardziej zasadne byłoby podjęcie innych czynności zmierzających do obezwładnienia i aresztowania przestępcy. Tutaj policjanci ewidentnie dali się ponieść emocjom, co spowodowało zagrożenie dla agresora, osób postronnych i samych policjantów. W zaistniałej sytuacji trzymam kciuki za sprawiedliwość. Aby ta dosięgła nie tylko człowieka niszczącego cudze mienie, ale także policjantów, którzy do pracy w mundurze ewidentnie się nie nadają. I wierzę, że przyzna to już jakiś polski sąd, chociaż moja wiara jest bezpodstawna. Prędzej uwierzyłbym w sprawiedliwość pochodzącą ze Strasburga.

Konkluzje też będą dwie. Policjanci uzbrojeni niemal po zęby boją się gościa z młotkiem i tłuczkiem. Nie boją się za to nikogo skutego na komisariacie, którego godzinami mogą katować i się nad nim znęcać. A po drugie to niech się nauczą. Albo prawa, albo strzelać. Najlepiej jak Steven Seagal.

Deranged

niedziela, 13 lipca 2014

TrollfFront, czyli jak szybko zdenerwować pozerów


Od początku lipca 2014 w Internecie wrze. A wszystko to za sprawą nowego zespołu na scenie o nazwie TrollFront, na który składają się członkowie kilku oi!-owych zespołów i około 100-osobowa grupa przyjaciół pomagająca w wyszydzaniu idiotów. Jak sama nazwa wskazuje, poziom zdenerwowania u niektórych może przekroczyć dopuszczalne normy, ale na ból dupy wynaleziono już maści, które powinny pomóc. Członkowie zespołu zapewniają, że nie chodzi im o żadną agitację polityczną i nie są w ogóle powiązani z jakimś konkretnym środowiskiem. Chcą tylko kręcić bekę z ludzi, którzy zbyt bardzo wczuli się w swoją rolę, poprzez wytknięcie i wyśmianie ich. Szczególnie po głowach mają dostać tak zwani przedstawiciele gatunku politycznie poprawnego imbecyla. 

Jako pierwszej oberwało się Jenny Woo, kanadyjskiej piosenkarce grającej akustyczny folk oi! albo coś w tym stylu. TrollFront postanowił wytknąć jej to, że jest bogatą studentką i feministką. Ostrzegli także, żeby bogate dzieciaki trzymały się z daleka od subkultury klasy robotniczej. Niektóre wersy wywołują uśmiech na twarzy, jak chociażby ten, że Jenny należą się kciuki w górę, ponieważ ciężko jest żyć z syndromem Downa i być spowolnionym. 

Jeśli ktoś pomyślałby, że obrażanie Jenny Woo jest elementem zazdrości lub jakiejś prymitywnej rozrywki nastawionej jedynie na szum i zdenerwowanie wokalistki, najprawdopodobniej mocno by się pomylił. Przedstawiciel TrollFrontu powiedział jednak, że życzą jej nawet wszystkiego dobrego, ale jej muzyka jest do dupy i nigdy nie będzie muzyką skinheadów, dlatego też jako taka nie powinna być reklamowana.

Kolejni na celowniku znaleźli się muzycy z zespołu Booze and Glory. Dużym zarzutem jest sama nazwa, która miałaby wskazywać, że słuchacze kapeli są idiotami. A żeby było trochę ciekawiej, skład wspomnianej "londyńskiej" kapeli tworzą Polacy.

- Nawet nie znam ich muzyki, jeśli mam być szczery - powiedział członek TrollFrontu w wywiadzie udzielonym Revolt NS. - Z zasady nie chcę nawet słuchać czegoś, co nazywa się Gorzała i Chwała. Za kogo oni mnie mają, za idiotę? I potem ta banda imigrantów pierwszej generacji chce śpiewać o byciu londyńską ekipą skinheadów? Śmieszność. London Skinhead Crew, rzeczywiście... Lol...

W piosence dedykowanej Booze and Glory padają mocne słowa, ale... trudno podważać ich słuszność. Chłopcy zostali okrzyknięci największymi pozerami, a ich kapela gównem i oszustwem, a nawet żartem i komerchą stworzoną dla kasy. Najpoważniejsze oskarżenie to jednak wspomniana "London Skinhead Crew" (tytuł jednej z piosenek Booze and Glory - przyp.). TrollFront wyszydził, że członkowie londyńskiej ekipy nawet nie są Brytyjczykami. W Internecie dało się także gdzieniegdzie wyczytać, bodajże na skasowanym już poprzednim facebookowym fanpejdżu grupy, że wokalista Booze and Glory udaje specyficzny brytyjski akcent. Ale to zrozumiałe, bo w końcu jest imigrantem.
Dostało się także modnemu stylowi bycia obecnego oi! skinheada, jego ubiorowi (srebrne glany), grupie Hardskin i innym politycznie poprawnym smarkom. Warto jeszcze przystanąć nad numerem pt. Dan Buhdas Therapist. Słowna gra wskazuje na pewną historię sprzed dwóch lat. Jak głosi plotka, bostońska hardcore'owa grupa Blood For Blood odwołała swe występy w Bostonie i Nowym Jorku z powodu aresztowania frontmana Ericka Mediny. "Budha" miał zostać oskarżony o gwałt na 13-latce, którą po pijaku przycisnął do ściany i zaczął całować, pomimo jej oporu. Medina został wyrzucony z zespołu, a potem jako Dan Buddah wygłosił żałosne oświadczenie, w którym napisał m.in. że on i jego rodzina stała się celem rasistów, a prawdziwy skinhead powinien być tolerancyjny (szczególnie wobec osób usiłujących dokonać gwałtu na bezbronnej nastolatce - przyp.).

Celem TrollFront jest odebranie muzyki oi! i wizerunku skinheada z łap debili, hipisów, płaczków i homoseksualistów. Swoje granie zespół określa jako rock against nerds albo trollcore oi. Proste dźwięki i specyficzny wokal niektórym nasuwają skojarzenia z nieśmiertelnym Skrewdriverem. Niemniej niektóre tytuły piosenek jak np. Jenny Woo Has Down Syndrome, Booze and Glory Are Shit, Hardskin Are OK If You Like Gay Shit czy Go Be Gay Somewhere Else mnie na przykład bardzo kojarzą się z Anal Cunt, którego same tytuły nagrań wielokrotnie powodowały uśmiech na mojej twarzy (twórczość muzyczna już nieco mniej - przyp.).
Przyszłość zespołu na razie jawi się w miarę spokojnie. Piosenki pisane i komponowane są w pół godziny, a pomysłów na kolejne kawałki jest jeszcze podobno z pięćdziesiąt. Na razie kontrowersyjny TrollFront otrzymuje internetowe pogróżki od dzielnych wojowników politycznej poprawności. W styczniu 2015 grupa ma zagrać dwa koncerty, jeden w Niemczech, a drugi w Anglii. Na razie skład kapeli wygląda jak na zdjęciu wyżej. Poniżej plakat zapowiadający występ w Londynie. Oby tylko koncert nie został odwołany przez tych donosicieli co zawsze. Bo to bardzo prawdopodobne. Walka trwa.
Deranged