SPW

SPW

David Lane na tydzień

Wiedza jest przekleństwem. Z wiedzą podąża odpowiedzialność.

wtorek, 23 września 2014

Kamienie na szaniec (2014)

Za czasów mojej nauki w gimnazjum jedną z lektur była książka Aleksandra Kamińskiego pt. "Kamienie na szaniec". Sama w sobie była bardzo ciekawa, przedstawiała czytelnikowi przygotowania do Powstania Warszawskiego, pokazywała ciężkie wybory i trudne decyzje do podjęcia jak i dużą wagę przyjaźni. Przyznam, że to była jedyna lektura w gimnazjum, którą przeczytałam, ale nie o książce tutaj ma być pisane. 

Od momentu, kiedy ukazał się film na podstawie książki "Kamienie na szaniec" w reżyserii Roberta Glińskiego, zrobił się wokół niego spory szum. Oceny były podzielone: jedni mówili, że film to totalne dno, inni zaś, że jest "mega". Sama postanowiłam zobaczyć i ocenić, lecz z moją oceną jest bardzo ciężko.

Chyba każdy z nas zna Zośkę, Rudego i Alka i przedstawianie każdego z nich z osobna jest zbędne. Trzej dzielni bohaterowie – takich ich nam pokazuje początek filmu. Bohaterowie, którym wszystko udaje się wręcz doskonale, a i przy czym mają okazję zaimponować koleżankom. Widać po jak cienkim lodzie stąpają, a zwieszanie flag ze swastyką, zrzucenie bomb czy zawieszenie na ulicznej lampie kukły przebranej w nazistowski mundur, gdzie za rogiem idzie niemiecki patrol, zwyczajnie ich bawi. Przyznam, że ja sama na początku filmu bardziej bałam się o nich, wiedząc, że to film, niż oni sami o siebie. To normalne? Chyba nie. Na szczęście kiedy film się rozkręca widać w całej trójce poważniejsze podejście do sprawy i większe zaangażowanie. 

Atutem adaptacji "Kamieni na szaniec" jest dobrze dobrana obsada. Najbardziej wyrazisty jest drugi plan filmu. Nic dziwnego, skoro biorą w nim udział takie postacie jak: Chyra, Stenka czy Globisz. Największe brawa oddaję Danucie Stence – gra ona matkę Rudego, a scena, w której ogląda razem z Zośką zdjęcia zmarłego wcześniej syna, jest zagrana przez nią wręcz świetnie. Jej wyraz twarzy, opanowanie a jednocześnie rozdarcie pokazuje nam tragedię, która się wydarzyła. Traci syna, zachowuje zimną krew, a jednocześnie rozpacza. 

Dobry poziom aktorstwa pokazuje Tomasz Ziętek, który odgrywa rolę Rudego. Jak wszyscy dobrze wiemy, jego życie w książce jak i w filmie przedstawia nam głównie jego jako katowanego więźnia. Młody aktor chyba najpoważniej ze swoich rówieśników po fachu podszedł do odegrania roli i najlepiej reprezentuje jedną z najważniejszych postaci. 

Dużo gorzej wypada postać Tadeusza Zawadzkiego grana przez Marcela Sabackiego. Jego postać nie jest grana równo. W jednej scenie bardzo dobrze sobie radzi, w drugiej jest zbyt pewny siebie. Można odnieść wrażenie, że jest znudzony nadmiarem wrażeń, co sprawia niewierne odtworzenie postaci z książki. W tym momencie, pisząc o lekturze, trzeba wspomnieć o wadach filmu.

Idąc przy jednym z kin w moim mieście, na widok plakatu "Kamienie na szaniec" w głowie miałam jedno: Zośka, Rudy i Alek. I tu jest największy ból w moim sercu. Robert Gliński pomyślał jednak tylko: Zośka i Rudy. Trzeci ważny bohater pozostał zapomniany. Alek pojawia się w filmie, jednak jako postać z bardzo dalekiego planu. Dawidowski ginie w akcji pod Arsenałem, ale nawet w tym momencie reżyser nie zatrzymuje się przy jego postaci na dłuższą chwilę – nie wiemy, że miał dziewczynę, co dość wyraziście pokazane to jest przy postaciach Zośki i Rudego. 

Odnośnie dziewczyn: Tadeusz i Jan w filmie mają swoje sceny miłosne, które są pewnie przynętą na młodzież ze szkół gimnazjalnych. Stojące u boku chłopaków dziewczyny Sandra Staniszewska i Magdalena Koleśnik wypadają całkiem dobrze. Najlepiej wypada Sandra jako dziewczyna Zośki. Uwagę bardzo przyciąga scena ich ostatniego spotkania. Rozlane czerwone wino (to takie oczywiste...) nic dobrego nie może przynieść  młodym zakochanym. Jasno daje do zrozumienia widzowi, że zbliża się koniec ich miłosnej sielanki. Można więc uznać, że dość mocno wplecione w film dziewczyny zostały dodane kosztem Alka – tak ważnej postaci w akcji książki jak i filmu. 

Przeraża mnie w całym filmie ilość krwi. Tak, jest jej stanowczo za dużo. Pokazane sceny katowania Rudego przyprawiały mnie o mdłości tak duże, że zmuszona byłam odwracać głowę, a i nawet parę razy przerwać oglądanie filmu. 

Siadając do komputera z zamiarem obejrzenia tego filmu, miałam nadzieję, że powali mnie na kolana, tak jak zrobiła to książka kilka lat temu. Powaliła – niestety tylko na jedno kolano. Liczyłam jednak na coś bardziej będącego odzwierciedleniem książki. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że podczas całego seansu tęskniłam za Alkiem. Czy polecam ten film? Oczywiście, że polecam – osobom, które mają mocne nerwy, a widok dużej ilości krwi nie zaszkodzi im zdrowiu. 

Słowianka

niedziela, 21 września 2014

Droga z górki prowadzi tylko na cmentarz

Niejeden z nas zastanawia się, czy nasza walka ma jeszcze sens. Czy w ogóle jest nadzieja na końcowe zwycięstwo, czy mamy "czekać na lepsze czasy"? Te lepsze czasy ciągle nie nadchodzą, a wyczekiwanie ich bywa usprawiedliwieniem własnej bezczynności.

Droga, którą wybraliśmy świadomie, prowadzi wyłącznie pod górę. Nasza lojalność wobec siebie nawzajem i wobec nam podobnych utrzymuje nas na obranej ścieżce i nie pozwala z niej zboczyć w łatwe i przyjemne, lecz próżne i bezwartościowe. Żadna droga do sukcesu nie wiedzie z górki. Liczba pokonanych przeszkód jest miarą wartości celu, do którego podążamy. Jeśli myślisz, że dojdziesz do czegoś, a wszyscy będą Ci rzucać pod nogi gałązki oliwne, to jesteś w błędzie. Co najwyżej mogą rzucić kłody i okręcić jak w ciuciubabce tak, żebyś się zgubił.

Jeżeli się poddamy i zwątpimy, nie będziemy nic warci dla tych, co pozostaną. Tak jak nic niewarci w naszych oczach są ci, co zdradzili swoje ideały. Niektórzy wolą wyciągnąć nogi przed telewizorem. My wolimy iść. Choćby wyłącznie pod górę. Bo taka jest droga nacjonalisty.

Deranged

środa, 3 września 2014

Sierpniowe niebo. 63 dni chwały (2013)

Film "63 dni chwały" Ireneusza Dobrowolskiego młodego reżysera niemającego zbyt dużego doświadczenia w swoim zawodzie zostawia wiele do życzenia. Akcja filmu rozgrywa się w dwóch planach czasowych: współczesnym i tuż przed Powstaniem oraz podczas niego. W kilku scenach możemy nawet zauważyć przejście w jeszcze trzeci plan,  co zwykłemu widzowi miesza w głowie. 

Początek filmu przedstawia nam współczesną Warszawę i prace budowlane, przy których jeden z robotników znajduje w ruinach przedwojennej kamienicy pamiętnik z czasów Powstania Warszawskiego, w którym ukrywający się wtedy młody profesor opisał pierwsze dni walki o Warszawę, oraz ludzki szkielet, młodej dziewczyny – sanitariuszki, o czym dowiadujemy się później.

W części historycznej zostaje nam przedstawiona młoda dziewczyna o imieniu Basia, która podczas Powstania Warszawskiego przeżywa swoją pierwszą miłość. Obie sceny przeplatają się ze sobą, co wprowadza mały chaos w film i sprawia, że odbiorca ma problem ze zrozumieniem tego, co reżyser chce nam przekazać. 

Największą porażką Ireneusza jest dodanie do filmu współczesnej muzyki w wykonaniu Hemp Gru. Chociaż muzyka to raczej zbyt ogólne słowo. Dodanie patriotycznego rapu i wplecenie teledysku z jednej z piosenek co ma mało wspólnego z rokiem 1944, sprawia, że film jest jeszcze większym dnem, niż był na samym swoim początku. Ich rola jest bardzo niejasna ponieważ nie wnoszą do filmu nic interesującego. Chodzą po mieście, wprowadzają krytykę komunizmu, wygłaszają swoje zdanie na ten temat, wykrzykując je na dachu pewnej kamienicy, malują graffiti nawiązujące do Powstania. Po co to? Jaki to ma cel w tej historii?

Jedynym plusem jest wplecenie w niego filmów nagranych w roku 1944, które pokazują, co tak naprawdę się wtedy działo. 

Ten film obnaża, jak reżyser nieumiejętnie podszedł do sprawy. Górę wzięły emocje i chęć pokazania zapewne młodym ludziom Powstania jak i przypomnienie o nim, a nie same przygotowania do tego filmu. Brakuje mi jednak takiej atmosfery z tamtych lat. Ukazania nam, młodemu pokoleniu tego co działo się w 63 dniach chwały, tego, co ludzie żyjący i biorący udział w Powstaniu czuli i przeżywali. Brak jasno określonej fabuły, wątki mało łączą się ze sobą. 

Gdyby ocenić film za jasność przesłania i składność, ciężko byłoby wybronić go od negatywnej oceny. jaką na każdym kroku dostaje. Film sam w sobie jest ciężki. Gdyby nie druga osoba, z którą oglądałam taką szmirę, z pewnością bym zasnęła po paru minutach. Jak ocenić tak źle ujęty film o tak ważnym wydarzeniu? Nie da się, przynajmniej ja nie umiem. Jeśli ktoś rozważa obejrzenie tego czegoś a nie np. jakiejś komedii romantycznej ze swoją dziewczyną, proponuję jednak wybrać komedię. 

Słowianka