SPW

SPW

David Lane na tydzień

Wiedza jest przekleństwem. Z wiedzą podąża odpowiedzialność.

środa, 25 grudnia 2013

Michał Zichlarz "Zabić Haniego"

Zgodnie z wszelkimi prawidłami sztuki najpierw następuje trzęsienie ziemi a dopiero potem napięcie stopniowo rośnie – otwarcie na notce biograficznej autora przynosi traumatyczne doznania. Otóż Michał Zichlarz za czasów swej dziennikarskiej gimbazy terminował w piśmie pieszczotliwie zwanym ”gównem”. Już to mogłoby powodować u nabywcy głęboką pogardę dla samego siebie, gdyby miał poprzestać na tej wiedzy sugerując się potencjalnie burdelowatą moralnością piszącego. A tymczasem…

Książka wydaje się być obrzydliwie… obiektywna! Składa się w równej mierze z historii najnowszej RPA, okresu niepokojów związanych z tzw. apartheidem, losów samego Walusia, wreszcie – okoliczności zamachu i jego konsekwencji. Naturalny pesymizm nakazywałby oczekiwać rwących serce opisów przywiązywania murzyńskich osesków do tarcz czy innych zabiegów politcal-fiction najgorszego sortu. Tymczasem między wierszami nie sposób dostrzec rzeczowej oceny działań zarówno samego reżimu jak i „wyzwoleńczej partyzantki”, pod każdą szerokością geograficzną oznaczającą na ogół komunistyczną agenturę. Naturalnym prawem wojny domowej obie strony nie oszczędzały się nawzajem, z tą różnicą że o ile państwowe siły specjalne przeprowadzały dokładne akcje eliminujące swoich prawdziwych wrogów, o tyle nie liczący się z niczym „rebelianci” stosowali regularny terror wobec osób postronnych w skali przekraczającej jakiekolwiek możliwości racjonalnego uzasadnienia. Jednym z jego symboli był Chris Hani.

To właśnie postać w szerokich warstwach południowoafrykańskiego społeczeństwa uznawana za świętego i męczennika jest kluczowa dla zrozumienia całej „sprawy Walusia”. Zastrzelony w niewyjaśnionych na dobrą sprawę okolicznościach po przeczytaniu całej książki przypomina czytelnikowi kogoś, przy kim Trocki był umiarkowanym socjaldemokratą. Oczywiście czytelnikowi o IQ nieco większym od przeciętnie upośledzonego leminga, co pozwala na pomijanie łzawych opisów rodem z tefałszenu, jakoby to Hani zginął na oczach małoletniej córki. Taki czytający, zestawiając niektóre fakty, szybko dojść może do przekonania, że wcale nie dziełem iluminatów jest teza o udziale w spisku środowisk bliskich Haniemu, obawiających się konsekwencji dojścia do władzy afrykańskiej wersji Robespierra. Na kontynencie, gdzie jak w przypadku Liberii z 25 000 absolwentów szkół średnich zdać pozytywnie egzamin na studia jest w stanie okrągłe zero, zaostrzenie „wyrównywania historycznych niesprawiedliwości”, czego gwarantem był Hani, musiałoby mieć jeszcze bardziej radykalną wersję niż obecnie. A że w obecnej RPA można spokojnie wyręczać sąd pracy skracając postępowanie z pryncypałem poprzez zaciukanie go we śnie (co spotkało przywódcę białych nacjonalistów Eugène'a Terre'Blanche'a), należałoby spodziewać się „rewolucji jakiej się ludziom nie śniło”. Nie tylko ludziom, ale i nawet bolszewikom.

Dopiero w tym kontekście pojawia się wciąż tajemnicza postać Polaka. Emigrant, zażarty antykomunista, człowiek któremu państwo opiekujące się obywatelem zomowską pałą przycinało raz po raz skrzydła, umiał w miarę odnaleźć się w rzeczywistości która mu nie przeszkadzała. Oczywiście trudno ukryć wyraźne związki Janusza Walusia z południowoafrykańskimi smutnymi panami, sprawnymi w realizowani swych obowiązków jak ich odbicia pod każdą szerokością geograficzną. Również nie sposób protestować przeciwko skazaniu i uwięzieniu – sam przebieg zamachu nawet u laika w sprawach terroryzmu budzi niesmak jako prowizorka. O ile jednak Waluś musiał liczyć się z największymi konsekwencjami, wliczając w to karę śmierci na jaką został pierwotnie skazany, o tyle jako uznany za faktycznego zabójcę od samego początku nie mógł liczyć na cień sprawiedliwości. W dobie wewnętrznych rozliczeń epoki postapartheidu weryfikowano przed specjalnie powołaną komisją wszystkie sprawy mające posmak politycznych. W ten sposób próbowano jeszcze raz przeanalizować prawomocne wyroki i w niektórych przypadkach dochodziło do uniewinnienia. Dokonywano tego w sposób groteskowy. Między innymi amnestiowano członków tzw. Armii Wyzwolenia Ludów Azanii winnych masakry w lipcu 1993 roku, kiedy to z motywów dalekich od politycznych zginęło 11 a 58 ciężko raniono, a dodatkowej brutalności całemu zdarzeniu nadawało miejsce zdarzenia – kościół w Kapsztadzie. Tymczasem zarówno Walusiowi jak i jego domniemanemu wspólnikowi Clive'owi Derby-Lewisowi odmówiono łaski. Jako powód podano brak ujawnienia przez nich wszelkich okoliczności zamachu na Haniego. Czytając jak przebiegało przesłuchanie łatwo o wniosek, że cała procedura z góry była skazana na niepowodzenie.

Janusz Waluś najprawdopodobniej nie opuści więzienia aż do swojej śmierci. Próżno oczekiwać aby państwo polskie kiedykolwiek wystąpiło o deportację, co mogłoby pozwolić na bardziej obiektywne podejście do przedterminowego zwolnienia. Zabójca Haniego ma pecha nie być pedofilem, ani nigdy, nawet amatorsko, nie zajmował się kinematografią. Przywódcy południowoafrykańskiej partii komunistycznej wprost oświadczają, że pragną jego końca za kratami. Symbolem skuteczności funkcjonowania RPA niecałe 20 lat po skończeniu apartheidu jest przytaczana przez córkę Walusia wypowiedź ministra zdrowia doradzającego w leczeniu wirusa HIV picie soku z buraków! Taki kraj nie może sobie pozwolić na zaostrzenie nastrojów społecznych poprzez okazanie łaski zabójcy idola milionów ludzi w skrajnej sytuacji życiowej, podatnych na hasła najradykalniejsze. W ten sposób ustrój potępiany na całym świecie jako synonim łamania podstawowych praw człowieka został stopniowo zamieniony nową formą dyskryminacji, prowadzącą kraj do ruiny. Ale to już jest temat wyjątkowo nieinteresujący jakiekolwiek media na świecie. 

Kaziuk