Za czasów mojej nauki w gimnazjum jedną z lektur była książka Aleksandra Kamińskiego pt. "Kamienie na szaniec". Sama w sobie była bardzo ciekawa, przedstawiała czytelnikowi przygotowania do Powstania Warszawskiego, pokazywała ciężkie wybory i trudne decyzje do podjęcia jak i dużą wagę przyjaźni. Przyznam, że to była jedyna lektura w gimnazjum, którą przeczytałam, ale nie o książce tutaj ma być pisane.
Od momentu, kiedy ukazał się film na podstawie książki "Kamienie na szaniec" w reżyserii Roberta Glińskiego, zrobił się wokół niego spory szum. Oceny były podzielone: jedni mówili, że film to totalne dno, inni zaś, że jest "mega". Sama postanowiłam zobaczyć i ocenić, lecz z moją oceną jest bardzo ciężko.
Chyba każdy z nas zna Zośkę, Rudego i Alka i przedstawianie każdego z nich z osobna jest zbędne. Trzej dzielni bohaterowie – takich ich nam pokazuje początek filmu. Bohaterowie, którym wszystko udaje się wręcz doskonale, a i przy czym mają okazję zaimponować koleżankom. Widać po jak cienkim lodzie stąpają, a zwieszanie flag ze swastyką, zrzucenie bomb czy zawieszenie na ulicznej lampie kukły przebranej w nazistowski mundur, gdzie za rogiem idzie niemiecki patrol, zwyczajnie ich bawi. Przyznam, że ja sama na początku filmu bardziej bałam się o nich, wiedząc, że to film, niż oni sami o siebie. To normalne? Chyba nie. Na szczęście kiedy film się rozkręca widać w całej trójce poważniejsze podejście do sprawy i większe zaangażowanie.
Atutem adaptacji "Kamieni na szaniec" jest dobrze dobrana obsada. Najbardziej wyrazisty jest drugi plan filmu. Nic dziwnego, skoro biorą w nim udział takie postacie jak: Chyra, Stenka czy Globisz. Największe brawa oddaję Danucie Stence – gra ona matkę Rudego, a scena, w której ogląda razem z Zośką zdjęcia zmarłego wcześniej syna, jest zagrana przez nią wręcz świetnie. Jej wyraz twarzy, opanowanie a jednocześnie rozdarcie pokazuje nam tragedię, która się wydarzyła. Traci syna, zachowuje zimną krew, a jednocześnie rozpacza.
Dobry poziom aktorstwa pokazuje Tomasz Ziętek, który odgrywa rolę Rudego. Jak wszyscy dobrze wiemy, jego życie w książce jak i w filmie przedstawia nam głównie jego jako katowanego więźnia. Młody aktor chyba najpoważniej ze swoich rówieśników po fachu podszedł do odegrania roli i najlepiej reprezentuje jedną z najważniejszych postaci.
Dużo gorzej wypada postać Tadeusza Zawadzkiego grana przez Marcela Sabackiego. Jego postać nie jest grana równo. W jednej scenie bardzo dobrze sobie radzi, w drugiej jest zbyt pewny siebie. Można odnieść wrażenie, że jest znudzony nadmiarem wrażeń, co sprawia niewierne odtworzenie postaci z książki. W tym momencie, pisząc o lekturze, trzeba wspomnieć o wadach filmu.
Idąc przy jednym z kin w moim mieście, na widok plakatu "Kamienie na szaniec" w głowie miałam jedno: Zośka, Rudy i Alek. I tu jest największy ból w moim sercu. Robert Gliński pomyślał jednak tylko: Zośka i Rudy. Trzeci ważny bohater pozostał zapomniany. Alek pojawia się w filmie, jednak jako postać z bardzo dalekiego planu. Dawidowski ginie w akcji pod Arsenałem, ale nawet w tym momencie reżyser nie zatrzymuje się przy jego postaci na dłuższą chwilę – nie wiemy, że miał dziewczynę, co dość wyraziście pokazane to jest przy postaciach Zośki i Rudego.
Odnośnie dziewczyn: Tadeusz i Jan w filmie mają swoje sceny miłosne, które są pewnie przynętą na młodzież ze szkół gimnazjalnych. Stojące u boku chłopaków dziewczyny Sandra Staniszewska i Magdalena Koleśnik wypadają całkiem dobrze. Najlepiej wypada Sandra jako dziewczyna Zośki. Uwagę bardzo przyciąga scena ich ostatniego spotkania. Rozlane czerwone wino (to takie oczywiste...) nic dobrego nie może przynieść młodym zakochanym. Jasno daje do zrozumienia widzowi, że zbliża się koniec ich miłosnej sielanki. Można więc uznać, że dość mocno wplecione w film dziewczyny zostały dodane kosztem Alka – tak ważnej postaci w akcji książki jak i filmu.
Przeraża mnie w całym filmie ilość krwi. Tak, jest jej stanowczo za dużo. Pokazane sceny katowania Rudego przyprawiały mnie o mdłości tak duże, że zmuszona byłam odwracać głowę, a i nawet parę razy przerwać oglądanie filmu.
Siadając do komputera z zamiarem obejrzenia tego filmu, miałam nadzieję, że powali mnie na kolana, tak jak zrobiła to książka kilka lat temu. Powaliła – niestety tylko na jedno kolano. Liczyłam jednak na coś bardziej będącego odzwierciedleniem książki. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że podczas całego seansu tęskniłam za Alkiem. Czy polecam ten film? Oczywiście, że polecam – osobom, które mają mocne nerwy, a widok dużej ilości krwi nie zaszkodzi im zdrowiu.
Słowianka