W sobotę w Olsztynie odbyła się gala MMA Warmia Heroes 2 / PLMMA 32. W walce wieczoru zmierzyli się Adrian Zieliński i Niko Puhakka. Wszystkie pojedynki oglądała pełna hala, która jednak mało żywiołowo podchodziła do tego, co działo się w klatce.
Organizatorzy spowodowali, że kolejki do wejścia wyglądały jak otwarcie McDonald'sa w Szczecinku. Drzwi na szczęście wytrzymały parcie rozentuzjazmowanego tłumu, żądnego zajęcia jak najlepszej miejscówki. Gala rozpoczęła się po godzinie 19 od dwóch pojedynków amatorskich. Pierwsza walka absolutnie mnie nie porwała, druga była już przedsmakiem zapowiadanych emocji. Swoje pojedynki na punkty zwyciężyli decyzjami Patryk Duński i Patryk Wołodkiewicz.
Zanim zaczęło się to, na co czekały tygryski, musiał mnie TRADYCYJNIE wkurwić swoim pierdoleniem "polski Bruce Buffer" Jacek Lenartowicz. Jak ja go nie trawię! Grrr! Aż mnie normalnie nosi. Jego wypowiedzi męczyły uszy, na szczęście oczy cieszyły ładne ring girls (dziewczyny ringowe po polsku?), które z wielką gracją kręciły pupami. W tym momencie odezwał się mój samczy instynkt czy może do głosu doszła moja wrażliwość na piękno? Obstawiam, że to drugie.
W pierwszej walce karty głównej Krzysztof Adaszak z Arrachionu Olsztyn wyciągnął skrętówkę w I rundzie na Marcinie Płonce. Miejscowy zawodnik przez chwilę był w opałach, jednak jego kontra dźwigni na nogę okazała się skuteczniejsza niż rywala. Dwie kolejne walki w kategorii średniej to było już niezłe męczenie buły, które skończyło się decyzjami sędziowskimi. Najpierw olsztynianin Sylwester Borys pokonał Pawła Brandysa z Oświęcimskiego Klubu MMA, a najlepszymi akcjami w całej walce były nietrafione latające kolana. W kolejnym pojedynku Rafał Haratyk nie potrafił skończyć przed czasem Mazvydasa Piezy, kilka minut okładając Litwina w dosiadzie. W kolejnej walce w wadze lekkiej olsztynianin "Paweł Paweł Kiełek" (tak powiedział Lenartowicz, mój ulubieniec) zbił Oliwiera Bulę.
Wreszcie nadeszło coś, na co czekałem osobiście od samego początku. Zaczęło się nieźle, bo można było w końcu posłuchać dobrej muzyki. Z głośników poleciała Awantura - Chuligańskie życie, a do klatki zaczął zmierzać Rafał Dąbrowski. Było to drobne urozmaicenie, ponieważ niektórzy zawodnicy wychodzili przy jakimś dziwnym łupaniu, prezentując taniec godowy jak na imprezie w wiejskiej remizie. Przeciwnikiem "Uszola" był reprezentant Arrachionu Bogusław Zawirowski. Spodziewałem się twardej walki i szybkiego zwycięstwa "Uszola", ale po pierwszych ciosach musiałem zmienić zdanie. "Guliwer" był dużo szybszy od poznaniaka, a jego ciosy rozcięły rywalowi łuk brwiowy. Ciosy "Uszola" latały jakby w zwolnionym tempie, musiał więc skapitulować w drugiej minucie pierwszej rundy, kiedy sędzia przerwał walkę po lawinie ciosów Zawirowskiego.
Przedsmakiem walki wieczoru było starcie Alana Langera z Kerimem Abzaiłowem. Czeczen wyszedł do klatki przy kozich dźwiękach, bo muzyką tego nie nazwę, choćbym zmienił jej definicję. Abzaiłow w pierwszej rundzie szybko znokautował Polaka i z głośników znów poleciały dźwięki wywołujące u mnie gęsią skórkę. "Bóg dał" powiedział Abzaiłow, mógł jeszcze pierdolnąć "allahakbara" do maty, ale koniecznie w stronę Mekki.
Walką wieczoru była walka o pas PLMMA w wadze lekkiej między Niko Puhakką z Espoon Kehähait i broniącym tytułu Adrianem Zielińskim z Arrachionu Olsztyn. Tym razem nie było "Face the aggression", tylko fiński cover "Lasciantemi cantare", co nieco wprawiło mnie w zdumienie, ale pewnie znowu ból dupy Gazety Wyborczej trwałby kolejny tydzień. Przy wyjściu do klatki Zielińskiego niektórzy (w tym sędzia punktowy) dopatrzyli się, że ktoś olsztyńskiemu zawodnikowi pokazywał środkowy palec, co bynajmniej nie przysporzyło fanów Finowi. Może gdyby Zieliński nie pajacował i nie wygadywał głupot przed walką (i po niej), to by na takie ciepłe przywitanie w swoim mieście nie zasłużył.
Pierwsza runda toczyła się pod dyktando Zielińskiego, który kontrolował przebieg walki w stójce, a jego prawy sierpowy zwalił z nóg Puhakkę. Niemniej Fin przytomnie się wykręcił z trudnej sytuacji i na sztywnych nogach kontynuował walkę. Druga runda miała już znacznie inny przebieg. Dwa obalenia po stronie Puhakki, zajście za plecy, niezły klincz pozwalały myśleć, że tę rundę zapisał na swoją korzyść przy próbie balachy z dołu Zielińskiego i jednym celnym ciosie w stójce. W trzecim starciu akcje inicjował Adrian Zieliński, ale Niko Puhakka nieźle kontrował. Akcje Polaka ograniczały się przede wszystkim do mało efektywnego machania łapami. Dziesięć sekund przed końcem walki Fin zanotował sprowadzenie, które próbował ustabilizować, jednak przeszkodził mu gong.
Walkę jednogłośną decyzją sędziów (30-28, 29-28, 30-29) wygrał Adrian Zieliński. Werdykt mocno kontrowersyjny, pokazujący, że sędziowie oczy mają w dupie. Oglądałem tę walkę kilka razy i ani razu nie widziałem zwycięstwa Zielińskiego. Zresztą nie tylko ja. Widocznie Puhakka nie mógł zdobyć pasa polskiej organizacji w mieście olsztynianina.
W sieci trwa narzekanie na ekipę z boku sali, która dopingowała Puhakkę. Psy szczekają, karawana jedzie dalej.
"Wszyscy spotkamy się na dworcu"
Deranged