Parę miesięcy temu całą Europę zachwyciła osoba Conchity Wurst. Ach, jaka odważna - wzdychali. Postać może i odważna, w sensie artystycznym, ale gościu ją udający niespecjalnie. Panów przebranych za panie to ja widziałem publicznie ze 20 lat temu. I to w Polsce, więc dla mnie Austriak to żadne zaskoczenie.
Bo i co w tym takiego szokującego? Chłoptaś założył szpilki, sukienkę, domalował brodę i śpiewał. Łał, normalnie szał. Dla mnie cały ten performance byłby szokujący, gdyby przebił GG Allina, ale jeszcze mu wiele zabrakło. Wtedy mogłoby odebrać mowę, złamano by pewne konwenanse. Na scenie Eurowizji stały już różne dziwolągi, ale Europa na pewno nie widziała takiego pokazu jak na koncercie GG Allina. A szkoda, bo Eurowizji przydałby się powiew świeżości. Świeżości, heh...
Dzięki Internetowi wiele już w życiu widziałem, także pan w sukience nie robi na mnie wrażenia. Jedyne, co było niesmaczne, to możliwość, że oglądały to dzieci. Ludzie mają przecież różne odchyły, różne fetysze i to jest nawet całkiem normalne, póki nie pokazuje się dziwactwa całemu światu, by on przyklasnął i powiedział, że to jest normalne i nowoczesne. Gościu lubi udawać kobietę i bardzo fajnie, ma jakąś pasję, a dopóki nie robi nic złego, to chuj mi do tego. Wystawił się jednak na pokaz nie tylko swojemu narzeczonemu i podobnym zbokom, więc można go oceniać negatywnie i wręcz chamsko, jeśli ktoś uważa, że nie zasługuje na nic więcej. Tym bardziej, że występ był w telewizorze, a nie w cyrku, gdzie niewątpliwie najbardziej pasuje baba z brodą.
A skoro już się pokazał, to mam taki pomysł, by pokazywać go dalej, ale wieczorami po 22. Wymyśliłem nawet kampanię społeczną przeciwko molestowaniu w pracy. Stoi sobie Conchita przy kserokopiarce, do niej od tyłu podwala się gość w garniturze: kładzie jej rękę na dupie, podchodzi bliżej, łapie za piersi, przesuwa rękę w dół, wtem odwraca się baba z brodą i mówi: "chuja wymacasz!".
Ciekawy raport opublikowało Centrum Badań nad Uprzedzeniami działające na Uniwersytecie Warszawskim. Jak podała strona FoxNews.com, ponad połowa ankietowanych młodych Polaków przyznała się do odwiedzania antysemickich witryn internetowych, które w swej treści gloryfikują Adolfa Hitlera i III Rzeszę. Wnioski zostały przekazane polskiemu parlamentowi 5 listopada. Wyniki ankiety na nowo rozbudziły debatę o tzw. mowie nienawiści. Najnowszy sondaż podtrzymał tezę kwietniowych badań Centrum, według których 44% z 1250 warszawskich licealistów nie chciałoby mieć żydowskiego sąsiada.
Niektórzy z ankietowanych także prezentowali antysemickie poglądy. Wg informacji zdobytych przez FoxNews, niektóre osoby miały mówić, że "Żydzi muszą zdać sobie sprawę, że sami sprawili, że Polacy ich nienawidzą przez ich zdrady i zbrodnie". 21% ankietowanej młodzieży i 19% dorosłych stwierdziło, że mowa nienawiści nie powinna być zakazana, a 14% wszystkich biorących udział w badaniu przyznało, że rasistowski język jest w powszechnym użyciu w naszym kraju.
Współautor projektu i dyrektor Centrum dr hab. Michał Bilewicz, w wolnych chwilach także publicysta "Krytyki Politycznej", wcześniej redaktor naczelny "Jidełe" i redaktor "Słowa Żydowskiego", poinformował, że w badaniu wzięło udział 653 ankietowanych w wieku 16-18 lat i 1007 dorosłych.
- To, co dla mnie najważniejsze, to to, że tak dużo młodych ludzi akceptuje mowę nienawiści - powiedział Bilewicz w telefonicznej rozmowie z redaktorem FoxNews.com. - W rzeczywistości więcej niż dorosłych. A to młodzi są przyszłością Polski.
- W przeciwieństwie do tego, co można by się spodziewać, to młodzi ludzie często wykazują antydemokratyczną i ksenofobiczną postawę na masową skalę - wtórował mu dr Rafał Pankowski z Collegium Civitas, niegdyś narodowiec, a od wielu lat czołowy ekspert od tropienia faszyzmu w Polsce.
- Sędziowie muszą zachować delikatną równowagę pomiędzy ochroną wolności słowa a retoryką podżegającą do nienawiści - powiedział Michał Bilewicz o niewydolności polskich sądów w walce z mową nienawiści.
Przewodniczący Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich Piotr Kadlčik uznał wyniki badań za niepokojące. Jego zdaniem zaskakujący jest wzrost popularności postaw antysemickich w Polsce, gdzie prawie nie ma żadnych Żydów (jego zdaniem - przyp. red.). Przed Holocaustem w Polsce mieszkało 3,3 mln Żydów, zaś ich obecną populację szacuje się między 10 a 20 tys. To oznaczałoby, że większość Polaków nigdy nie miałaby okazji nawet spotkać Żyda.
Prof. Dariusz Stola, dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich, powiedział, że ok. 25% Polaków to antysemici. 40-letni profesor jest autorem sześciu książek, współautorem czterech i autorem ok. 100 publikacji dotyczących m.in. historii politycznej i społecznej Polski w XX wieku, Holocaustu czy komunistycznego systemu. Zdaniem Stoli, polski antysemityzm jest zakorzeniony w przekonaniu, że Żydzi zabili Jezusa Chrystusa. Kościół katolicki odrzucił jednak ten pogląd w latach 1962-65 (Sobór watykański II). Stola słusznie zauważył, że Polska - w przeciwieństwie do niektórych państw Europy Zachodniej jak np. Niemcy, Francja czy Wielka Brytania - nie ma młodych sfrustrowanych muzułmańskich imigrantów, którzy głoszą antyizraelskie poglądy, napędzając nowoczesny antysemityzm.
- Przeszłość ma znaczenie - powiedział Stola, wskazując na ponad 1000-letnią obecność Żydów w Polsce i to, że w naszym kraju przez wiele lat bardzo liczebna była ta mniejszość narodowa. - Nie można zrozumieć historii Żydów bez zbadania historii Polski. I nie można zrozumieć historii Polski bez studiowania historii polskich Żydów.
Już niedługo wybory, więc całe miasta przyozdobiono w oblicza polityków. Żeby jeszcze chociaż było na co patrzeć... Generalnie sposobem na udany plakat jest rzucająca się w oczy ogromna twarz kandydata oraz logo partii lub komitetu wyborczego. I ewentualnie jakieś krótkie hasło, w zasadzie każde jest niemal identyczne, jakby wszyscy korzystali z tej samej agencji PR-owej. Zero kreatywności i konkretów - pojedynek na wygląd, hasło przewodnie i "stajnię". Na tej podstawie mamy wybrać władzę?
W dupie to mam. Nie mam nawet na kogo zagłosować. Bo mnie to już obojętne, czy mój prezydent albo radny będzie elegancki. Albo z jakiej partii go wybiorą. Wolałbym wiedzieć, co ma do zaoferowania, żeby podał swój program wyborczy. Ale... tak sobie myślę - to i tak nie ma znaczenia. Doprowadziłoby to co najwyżej do wyścigu obietnic, aukcji z przebitkami, kto da więcej. A potem i tak będzie jeden, ten sam, chuj. Bo i dlaczego cokolwiek miałoby się zmienić?
Ja wiem, dlaczego akurat się nie zmienia. Odpowiedź jest prosta: rządzący nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Konstytucyjny zapis to tylko pic na wodę, nieskuteczny w praktyce. Nad politykami nie ma żadnego bata, dlatego też ten zawód (dobre słowo - przyp.) cieszy się taką popularnością. Żaden polityk, nikt u władzy, sam sobie tej władzy nie ograniczy. Jeśli byłby gotów położyć na szalę własne życie, wówczas byłby władcą godnym zaufania, który obdarowałby go Naród. Dlatego też rządzący powinni swoje życia powierzać suwerenowi. To Naród powinien decydować o losach władcy. Wówczas ten miałby motywację, aby działać na korzyść poddanych, bo w przeciwnym wypadku zostałby surowo osądzony.
A na razie mamy tylko marchewkę (diety i pensje). Może czas na kija? Może czas, by - wolą Narodu - zdrajcy kończyli na sznurze, a złodzieje pod murem? Metody może i dość drastyczne, ale w niedalekiej przeszłości dość powszechne i nie wzbudzające oburzenia. Zresztą gdzieniegdzie praktykowane do dzisiaj. Oczywiście taka kara byłaby wymierzona tylko wówczas, gdy tak zechciałaby większość. Bo w końcu demokracja... I demokratom demokracja zacisnęłaby pętlę na szyi.
Muszę się nad sobą poważnie zastanowić, bo i tak by wypadało, przede wszystkim na trzeźwo. Niestety życie zmusiło mnie do tego, bym pił alkohol, prawie bez opamiętania. Tak to jednak jest, gdy ponosi fantazja.
Są w życiu wydarzenia, które zgodnie z narodową tradycją należy opić. Zawsze, gdy sięgam po piwo, piję do stanu, w którym się kontroluję i wtedy mówię dość. Zresztą sięgam po złocisty napój, bo mam taki prostacki gust, a te bardziej wyrafinowane trunki tylko wykręcają mi gębę. Tego dnia nawet nie miałem ochoty, by się napić i to jeszcze w dość nieznanym mi gronie osób. Z zaproszenia jednak skorzystałem głównie dlatego, że jestem za mało asertywny.
Do wszystkiego podchodziłem dość sceptycznie. Towarzystwo nie moje i raczej takie, z którym prędzej bym się pokłócił, niż w ryj dał, bo okularnicy i bić się nie chcą. Ostatecznie nie było źle, ale jak to zwykle bywa, nie można po prostu siedzieć, pić i się dobrze bawić we własnym towarzystwie. Znaczna mniejszość, ale za to najbardziej krzykliwa (pewnie zgadliście - baby), domagała się swym jazgotem pójścia na dyskotekę. I to był błąd, który zrozumieli wszyscy pozostali, że nie opłaca się dawać terroryzować kobiecie i jej przyjaciółce.
Ostatnie przechylone piwo miało być moim ostatnim. Niestety uciekł mi autobus, a taksówkami nie jeżdżę z zasady. Wtedy coś mnie podkusiło i kazało iść z resztą do wstrząsbudy. Dawno nie byłem, to chciałem zobaczyć, czy coś się pozmieniało. Właściwie to nie byłem nigdy, tylko kilka razy na osiemnastkach parę lat temu. Raptem raz mi się nawet podobało, ale głównie dzięki "wydarzeniom okołodyskotekowym".
Fantazja mnie poniosła, to wjeżdżam. Łysa głowa, luźna bluza z kapturem, dżinsy i adidaski. Wcale nie planowałem, że tam się znajdę, tak to pewnie nałożyłbym flanelową koszulę i białe mokasyny, by nie rzucać się w oczy. W końcu jeśli wejdziesz między wrony... Ta, ale wejście tam dla takiego chama jak ja nie jest bynajmniej za proste. "Halt!" - zakrzyknął esesman ochroniarz i zaordynował kontrolę tożsamości. Wyciągnąłem trzy dowody, dwie legitymacje studenckie i prawo jazdy. Nie mam paszportu Polsatu, ale też bym nosił (jakbym miał). Taki wachlarz możliwości nieco przytkał mojego rozmówcę, bowiem musiał wziąć trzy dodatkowe oddechy, aby któryś dotlenił mózg, a nie wyłącznie mięśnie.
Po sprawdzeniu, że jednak nie mam sześciu tożsamości jak jakiś agent (Bourne chyba), mogłem odtrąbić (trutututu!) swoje zwycięstwo, gdyż dziarskim krokiem ruszyłem w kierunku parkietu. I wtedy mnie olśniło, jaki ja, kurwa, jestem głupi! Przecież ja się nie potrafię zachować, w takich miejscach szczególnie. "Nie umiemy się bawić w dyskotece, dziewczyny nie chcą takich jak my". I cóż zrobić, oka sobie nie wydłubię.
Ale nic - myślę - może te miliony się nie mylą i to, co leci z głośników, jest całkiem niezłe. Postanowiłem oszukać swe przytłumione alkoholem zmysły. Nic z tego. "Gówno z komputera - plastikowy syf" skutecznie bombardowało moje uszy. Jakieś murzyńskie rytmy z tym chamskim basem masakrującym moją wątrobę milion razy bardziej niż spożyty etanol. I wtedy zdałem sobie sprawę, że trzeba chlać dalej, do oporu, bo na w miarę trzeźwo tego nie da się znieść. A i ręce można by czymś zająć.
"Nie dla mnie kluby z grzeczną naćpaną młodzieżą", która dość specyficznie się zachowuje. Królem disko był ostro porobiony ćpun, który między stolikami dawał niezły popis machania wszystkimi kończynami naraz. Inni też "odpierdalali tarło", dosłownie, udając murzyńskie tańce do murzyńskiej muzyki.
Takie ocieranie przypominało mi bardziej jazdę w zatłoczonym autobusie, a nie taniec. Wpadłem też na złotą myśl, za co należą mi się słowa uznania, bo wymyślone już pod wpływem. Dyskoteki to miejsca dla ludzi, którzy nie mają nic do powiedzenia. Bo "gówno z komputera" tak łupie, że nic nie słychać i nie da się rozmawiać. I skompromitować swoją żałosną gadką.
Mekka intelektualnego ubóstwa nie jest miejscem dla mnie. Dlatego "pierdłem i wyszłem, bo chamstwa nie zniesę".
W Wielkiej Brytanii doszło do kolejnego spektakularnego zwycięstwa antyfaszystowskich bojówek nad neonazistowskimi terrorystami. Tym razem ofiarą przemocy z rąk wielbicieli równości bez względu na wygląd i obrońców praw zwierząt został... kot, ponieważ lewakom przypominał Hitlera.
Baz, bo tak na imię ma siedmioletni kot, obecnie przechodzi rekonwalescencję po utracie oka. Zwierzak został zaatakowany przez bandytów, ponieważ czarny kawałek sierści nad jego pyszczkiem wywołał w antyfaszystach skojarzenia z Adolfem Hitlerem. Baz został odnaleziony ledwo żywy i z ciężkimi ranami oka w jednym z koszy na śmieci w Tredworth. Właścicielka kota 26-letnia Kirsty Sparrow obawia się, że ten atak mógł być wywołany cechami zewnętrznymi jej pupila.
- Wiele ludzi mówi mi, że mój kot jest podobny do Hitlera, ale tak naprawdę jest spokojny i grzeczny - powiedziała Sparrow. - Na szczęście po tym wydarzeniu nie stał się bardziej nerwowy. Nadal jest ciekawy świata i chętnie wychodzi na zewnątrz, chociaż teraz przebywa tylko w ogrodzie.
Wcześniej właścicielka Baza pozwalała mu grasować po dzielnicy. Pewnego weekendu zaniepokoiła się, że kot nie wrócił do domu. Po poszukiwaniach znalazł go sąsiad pani Sparrow w jednym z kubłów na śmieci. Następnie wycieńczonego Baza czekała wizyta u weterynarza zajmującym się nagłymi przypadkami. W lecznicy nie udało się uratować kotu lewego oka. Jego leczenie kosztowało aż 600 funtów, ale część kwoty udało się pokryć dzięki dobrowolnym wpłatom mieszkańców Wysp.
- On jest taki śliczny, nawet jeśli wygląda jak Hitler - przekonuje Daily Mail właścicielka. - Pierwszą rzeczą, o którą spytałam u weterynarza, było to, czy on jeszcze żyje. Strasznie wtedy płakałam. Mój kot od zawsze tak wyglądał, a jego wąs to jego cecha charakterystyczna, znak rozpoznawczy. Nie wiem, jak ktokolwiek mógł wyrządzić taką krzywdę zwierzęciu, niezależnie, jak ono wygląda - zakończyła.
Jak wiadomo, ostatnio dość ciekawie dzieje się w Izraelu, który wzorem hitlerowskiej III Rzeszy wprowadził segregację rasową w komunikacji miejskiej (można o tym przeczytać chociażby tutaj). Niedawno po raz kolejny przekroczono tam granice absurdu i dobrego smaku. W najbardziej idiotycznych snach, które nękają mnie od czasu do czasu, nie pojawiają się tak chore historie, jak w głowach mieszkańców państwa Izrael.
Wracają znów demony II wojny światowej. Tym razem nie chodzi o Holocaust bynajmniej i martyrologię żydowskiego narodu. Deficyt bohaterów czasów wojny spowodował, że należałoby takiego wymyślić. I to się udało. Kolejna ciekawa postać obok na przykład Tewje Bielskiego, Anny Frank czy Marka Edelmana. Tym razem chodzi o - uwaga! - czeską kurwę (sic!), która specjalnie uwodzi niemieckich żołnierzy, by zarażać ich syfilisem.
Nie, to nie jest żart. Izraelskie media wynoszą ją na piedestał, ale - jak to zwykle bywa z takimi historiami - nie ma żadnych dowodów na to, że przedstawiona w kreskówkowy sposób czeska prostytutka w ogóle istniała i specjalnie zarażała nazistów chorobami wenerycznymi. W zgodzie z tą historią, Żydzi z Trzebonia, miasta na południu Czech, przyznają, że pewna pielęgniarka (której ani imienia, ani nazwiska nikt jednak niestety nie pamięta) postanowiła zemścić się na nazistowskiej armii po tym, jak rzekomo w 1938 roku zgwałcił ją jeden z niemieckich żołnierzy.
- Niestety nie znamy jej personaliów, bo czas i pamięć zrobiły swoje - powiedział 79-letni Karel Friml, były prawnik, który mieszka w domu po pielęgniarce-terrorystce. - Ale za to wiemy, że została przydzielona do opieki nad niemieckimi żołnierzami i wtedy zaczęła z nimi romansować.
Friml dodał także, że nie jest pewny, czy Czeszka istniała naprawdę. Według jego wspomnień, miejscowi szybko okrzyknęli pielęgniarkę typową dziwką za łajdaczenie się z napotkanymi Niemcami. Friml nie wyjaśnił, skąd ma te rewelacje, jednak pamięta, że ludzie zorientowali się, że niemieccy żołnierze znikają bądź umierają dzięki zarażaniu ich chorobami wenerycznymi przez pielęgniarkę.
- To był jej osobisty opór, to była jej osobista zemsta za zgwałcenie jej kraju i jej samej - powiedział Friml. - Ona miała wielu niemieckich kochanków, może sześciu, może dziesięciu, może więcej... Ludzie mówią, że wszyscy z nich zniknęli po romansie z nią.
W 1938 roku wirus HIV nie był znany ludzkości, a bardzo prawdopodobną chorobą weneryczną, którą miała zarażać czeska pielęgniarka, był syfilis. Niemniej jednak dociekliwi ludzie zadaliby sobie pytanie, jak to się działo, że prostytutka, zarażając wenerą żołnierzy, powodowała ich "zniknięcie", a sama ciągle żyła. Kolejnym przykładem pokazującym, że cała historia jest szyta bardzo grubymi nićmi, jest wypowiedź kuratorki trzebońskiego muzeum i historyczki Jiriny Psikovej.
- Historycznie kobieta jest nierozpoznawalna - powiedziała. - Żaden dokument o niej nie wspomina. Kilka osób co prawda pamięta jej historię, ale opinie na jej temat są podzielone.
Więc, jeśli skupimy się na faktach, mamy historyjkę z główną bezimienną bohaterką, która być może nawet w ogóle nie istniała, a może była po prostu zwykłą pielęgniarką, która lubiła wskakiwać do łóżek niemieckim żołnierzom. Zatem nawet jeśli złamałaby przysięgę Hipokratesa i zabijałaby ich, będąc zobowiązaną do opieki nad nimi, to dlaczego skorzystała z zarażenia ich chorobą weneryczną? Nie było jakiegoś bardziej odpowiedniego sposobu? Nie mogła ich na przykład otruć?