Muszę się nad sobą poważnie zastanowić, bo i tak by wypadało, przede wszystkim na trzeźwo. Niestety życie zmusiło mnie do tego, bym pił alkohol, prawie bez opamiętania. Tak to jednak jest, gdy ponosi fantazja.
Są w życiu wydarzenia, które zgodnie z narodową tradycją należy opić. Zawsze, gdy sięgam po piwo, piję do stanu, w którym się kontroluję i wtedy mówię dość. Zresztą sięgam po złocisty napój, bo mam taki prostacki gust, a te bardziej wyrafinowane trunki tylko wykręcają mi gębę. Tego dnia nawet nie miałem ochoty, by się napić i to jeszcze w dość nieznanym mi gronie osób. Z zaproszenia jednak skorzystałem głównie dlatego, że jestem za mało asertywny.
Do wszystkiego podchodziłem dość sceptycznie. Towarzystwo nie moje i raczej takie, z którym prędzej bym się pokłócił, niż w ryj dał, bo okularnicy i bić się nie chcą. Ostatecznie nie było źle, ale jak to zwykle bywa, nie można po prostu siedzieć, pić i się dobrze bawić we własnym towarzystwie. Znaczna mniejszość, ale za to najbardziej krzykliwa (pewnie zgadliście - baby), domagała się swym jazgotem pójścia na dyskotekę. I to był błąd, który zrozumieli wszyscy pozostali, że nie opłaca się dawać terroryzować kobiecie i jej przyjaciółce.
Ostatnie przechylone piwo miało być moim ostatnim. Niestety uciekł mi autobus, a taksówkami nie jeżdżę z zasady. Wtedy coś mnie podkusiło i kazało iść z resztą do wstrząsbudy. Dawno nie byłem, to chciałem zobaczyć, czy coś się pozmieniało. Właściwie to nie byłem nigdy, tylko kilka razy na osiemnastkach parę lat temu. Raptem raz mi się nawet podobało, ale głównie dzięki "wydarzeniom okołodyskotekowym".
Fantazja mnie poniosła, to wjeżdżam. Łysa głowa, luźna bluza z kapturem, dżinsy i adidaski. Wcale nie planowałem, że tam się znajdę, tak to pewnie nałożyłbym flanelową koszulę i białe mokasyny, by nie rzucać się w oczy. W końcu jeśli wejdziesz między wrony... Ta, ale wejście tam dla takiego chama jak ja nie jest bynajmniej za proste. "Halt!" - zakrzyknął esesman ochroniarz i zaordynował kontrolę tożsamości. Wyciągnąłem trzy dowody, dwie legitymacje studenckie i prawo jazdy. Nie mam paszportu Polsatu, ale też bym nosił (jakbym miał). Taki wachlarz możliwości nieco przytkał mojego rozmówcę, bowiem musiał wziąć trzy dodatkowe oddechy, aby któryś dotlenił mózg, a nie wyłącznie mięśnie.
Po sprawdzeniu, że jednak nie mam sześciu tożsamości jak jakiś agent (Bourne chyba), mogłem odtrąbić (trutututu!) swoje zwycięstwo, gdyż dziarskim krokiem ruszyłem w kierunku parkietu. I wtedy mnie olśniło, jaki ja, kurwa, jestem głupi! Przecież ja się nie potrafię zachować, w takich miejscach szczególnie. "Nie umiemy się bawić w dyskotece, dziewczyny nie chcą takich jak my". I cóż zrobić, oka sobie nie wydłubię.
Ale nic - myślę - może te miliony się nie mylą i to, co leci z głośników, jest całkiem niezłe. Postanowiłem oszukać swe przytłumione alkoholem zmysły. Nic z tego. "Gówno z komputera - plastikowy syf" skutecznie bombardowało moje uszy. Jakieś murzyńskie rytmy z tym chamskim basem masakrującym moją wątrobę milion razy bardziej niż spożyty etanol. I wtedy zdałem sobie sprawę, że trzeba chlać dalej, do oporu, bo na w miarę trzeźwo tego nie da się znieść. A i ręce można by czymś zająć.
"Nie dla mnie kluby z grzeczną naćpaną młodzieżą", która dość specyficznie się zachowuje. Królem disko był ostro porobiony ćpun, który między stolikami dawał niezły popis machania wszystkimi kończynami naraz. Inni też "odpierdalali tarło", dosłownie, udając murzyńskie tańce do murzyńskiej muzyki.
Takie ocieranie przypominało mi bardziej jazdę w zatłoczonym autobusie, a nie taniec. Wpadłem też na złotą myśl, za co należą mi się słowa uznania, bo wymyślone już pod wpływem. Dyskoteki to miejsca dla ludzi, którzy nie mają nic do powiedzenia. Bo "gówno z komputera" tak łupie, że nic nie słychać i nie da się rozmawiać. I skompromitować swoją żałosną gadką.
Mekka intelektualnego ubóstwa nie jest miejscem dla mnie. Dlatego "pierdłem i wyszłem, bo chamstwa nie zniesę".
Deranged