Śmiesznie było w poniedziałek w centrum Olsztyna. Młodzież Wszechpolska zorganizowała akcję pod nazwą "Rząd do dymisji!", na którą wybraliśmy się i my, a oprócz nas także kibice, patrioci i działacze ONR-u. Cała akcja w samym swym zamiarze była działaniem o charakterze pokojowym, jednak społeczny spokój zakłócili pewni smutni panowie.
W południe około 20 osób zbiera się w centrum miasta pod biurem poselskim posłanki PO Lidii Staroń, gdzie w obecności kamery organizator przedstawił postulaty. Następnie grzecznie wtargnęliśmy do sekretariatu biura, gdzie został złożony wniosek o odwołanie rządu Donalda Tuska i miała być usypana górka kamieni w związku z hasłem "chuj, dupa i kamieni kupa". Gospodyni nie zaszczyciła nas swoją obecnością, więc spokojnie wychodzimy przed budynek.
Po średnio udanej akcji u posłanki Staroń postanowiono iść w inne miejsca, aby i tam posłom partii rządzącej pokazać, że nie wystarczy tylko - jak śpiewał powszechnie znany i lubiany Rychu - wypić za błędy na górze, ale także ponieść odpowiedzialność za poczynania liderów swojej formacji. Niestety, gdy wyszliśmy za róg, okazało się, że byliśmy obcinani przez jednego tajniaka (elegancki łańcuch na szyi, jak z komunii, zazdrościmy!). Wówczas rozdzielamy się na mniejsze grupy i każdy idzie w swoją stronę. Sto metrów dalej pod biurem poselskim Beaty Bublewicz tak przypadkowo stało dwóch smutnych panów z koleżanką, wszyscy troje w policyjnych mundurach, jakby na coś czekali. Ale chyba się nie doczekali tak właściwie, bo wizyty nikt tam nie złożył. W centrum jeszcze sporo pieszych patroli i policyjnych suk, szczególnie dużo tajniaków, którzy przypadkiem krążyli zupełnie "niezauważeni" przez nasze bystre oczy.
Po kilku minutach zbieramy się w jedną grupę i idziemy między blokami w kierunku kolejnych biur naszych parlamentarzystów. Pod jednym z nich zauważamy, że już dwie osoby zostały zatrzymane przez siły systemu. Czekamy chwilę, ale nie przynosi to żadnych rezultatów i kontynuujemy wędrówkę w bliżej nieznanym celu, kiedy z krzaków wychodzi, zapinając rozporek (pewnie szczał), pan w przebraniu policjanta i zaprasza na rozmowę. Kilka osób udaje, że nie słyszy i spokojnie się oddala ("opanowanie, perfekcja, profesjonalizm", taki żart), jednak znaczna większość musi spędzić z panem z wąsem niezbyt przyjemne chwile. Powodem legitymowania spokojnie spacerującej grupki był "poniedziałek" i ciekawość pana, któremu dorodny wąs wyszedł pod nosem. Aby było sprawiedliwie, pan przebieraniec wylegitymować się nie raczył, bo w końcu "to nie należy do jego obowiązków".
Koniec tej smutnej jak rzeczywistość historii nie okazał się jednak tragiczny, bo wszyscy spisani zostali puszczeni wolno. Ale to nawet nie o to chodzi. Najsmutniejsze jest to, że PO RAZ KOLEJNY w Olsztynie policja potrafi zmobilizować wszystkie swe siły wtedy, gdy na miasto wychodzą nacjonaliści. I to w jak krótkim czasie! Wierne psy systemu znowu nie zawiodły, by chronić rękę, która ich karmi, co prawda ochłapami, ale jednak. Ochrona interesów rządu i duszenie inicjatyw Narodu należy do obowiązków policjantów, ale wylegitymowanie się przy czynnościach przez nich prowadzonych przeciwko Polakom już nie. Poddajemy zatem w wątpliwość to, komu zobowiązali się służyć policjanci, tak zwani stróże prawa. Bo na pewno nie służą nam, Polakom. Tylko sitwie rozpaczliwie chroniącej swoje interesy...
Autonomiczni Nacjonaliści Olsztyn