Ciecie... To interesujący temat. Portier czy ochroniarz - i tak cieć. Ostatnio miałem tę niezmierną przyjemność odwiedzenia kilku urzędów. A tam - jak wiadomo - pomieszczeń od groma i gubią się nawet pracownicy (serio!), to co dopiero ja.
Wchodzę do budynku, z prawej portiernia, w środku siedzi cieć, po lewej tablica informacyjna. W lewo zwrot i szukam interesującego mnie działu. Jest, znalazłem, nie ma problemu, chyba trafię. Tymczasem atakuje mnie od tyłu cieć: "W czym mogę pomóc?" pyta wyniośle, jakby złapał smarkacza, który wytarł gówno na bucie o jego wycieraczkę. "W niczym, kurwa, w niczym" myślę sobie. Może nie wyglądam na typowego klienta urzędu, bo teraz ponoć tak się mówi na petentów, ale to nie powód, by mieć mnie na oku. Odrzucam cieciowate zaloty, mówię, że nie może mi pomóc, bo już wszystko wiem. "W jakiej sprawie pan przyszedł?" nie ustępuje, zadając kolejne bezcelowe pytanie. Odpowiedziałem, bo i tak żadna tajemnica, w końcu urząd, a nie lekarz. Teraz cieć poczuł się ważny, wskazał mi drogę do właściwego pokoju (sam bym trafił bez problemu i tak), po czym wrócił do oglądania obrazów z kamer.
I, jak to w urzędzie, nic nie załatwiłem, postanowiłem chwilę posiedzieć w poczekalni. Głowa w górę - kamera nacelowana prosto na mnie. Prawdopodobnie mam paranoję, wyobraziłem sobie, że gapi się na mnie cieć. Jebać telewizję, w której jestem aktorem bez gaży. Szybko stamtąd uciekłem. Truman Show nie ze mną w roli głównej.
Deranged