To było moje drugie podejście do filmu Larsa von Triera i - nie ukrywam - największe moje obawy wzbudził właśnie kontrowersyjny reżyser. "Nimfomanka" miała być moim drugim obejrzanym dziełem duńskiego artysty. Wcześniejszy "Antychryst" bardzo nie przypadł mi do gustu, głównie ze względu na fabułę, której w ogóle nie zrozumiałem. Dlatego też mając na względzie wcześniejsze doświadczenia, m.in. z nagością grającej główne role w obu filmach Charlotte'y Gainsbourg czy wręcz z przesyceniem golizny (zarówno damskiej, jak i męskiej), zastanawiałem się, czy drugi raz nie popełnię tego samego błędu i nie zmarnuję dwóch godzin.
Warto jednak przyjrzeć się "Nimfomance", bowiem Trier zaangażował do swej produkcji prawdziwie gwiazdorską obsadę (Shia LaBeouf, Christian Slater czy Uma Thurman), a kontrowersyjna reklama tylko wzmagała ciekawość potencjalnego widza. Seks zresztą zawsze dobrze się sprzedaje, tak więc możemy założyć, że pierwsza część "Nimfomanki" przyniesie twórcom spory dochód.
Wracając jednak do samego filmu, jego największą zaletą jest to, że Charlotte Gainsbourg, grająca tytułową nimfomankę, nie rozebrała się do rosołu (chyba że ktoś jest fanem semickiej urody, to wtedy może się mu spodobać). Po dwugodzinnym seansie odetchnąłem z ulgą, mając w pamięci jej rolę w "Antychryście", która składała się do biegania nago przed kamerą, w tę i nazad. W pierwszej części "Nimfomanki" akcja dzieje się w przeszłości, a tu w młodą Joe wciela się debiutująca Stacy Martin. W tym momencie należałoby się zatrzymać i chwilę zastanowić, bowiem wystąpić pierwszy raz i to całkiem nago wymaga sporej odwagi. W dodatku w takich scenach...
Lars Trier postanowił zaszokować, czasami chyba nieco na siłę, ale - o dziwo! - scen seksu nie jest tak wiele, jak moglibyśmy się spodziewać po trailerach. Ci, którzy postanowili wybrać się do kina z nadzieją na oglądanie "dobrego ruchanka", na pewno się zawiodą; dlatego nie zdziwił mnie widok wychodzącego cwaniaka ze swoją niunią przed końcem filmu. Sceny seksu czasami przesadzone (pozycje niespecjalnie wygodne, bardziej pasowałyby do filmu erotycznego, tzw. "ocieracza"), nieco przerysowane, ale nierzadko też odrażające. Nimfomania bohaterki została sprowadzona do prostej zasady, by ruchać się, ile wlezie, a sama Joe została zeszmacona, w moich oczach przynajmniej.
W filmie moje niezbyt sprawne oko wychwyciło poważny błąd. Od razu da się zauważyć, że Gainsbourg i Martin mają brązowe oczy, a grająca kilkuletnią Joe młoda aktorka - niebieskie. Nie sądzę, aby dało się tak zmienić kolor tęczówek w okresie dorastania, zatem wychwyciłem niedopatrzenie, z czego jestem niezmiernie dumny. Na oczy zwracam szczególną uwagę, więc po prostu musiałem to przyuważyć.
Wychodząc z seansu, czułem się tak zmęczony, jakbym sam brał udział w kręceniu tych fikanych scen. Chwila, kiedy na ekran wjechały końcowe napisy, nie wgniotła mnie w fotel, nie chciałem dumać nad filmem tuż po jego oglądnięciu (pewnie też dlatego, że chciało mi się siku). Moment na zastanowienie przyszedł, jak zwykle, gdy głowa dotknęła poduszki. Wiedziałem, że Lars Trier nie chciał przedstawić tylko prostego bzykania i gdzieś na pewno jest drugie dno. Jak to bywa z twórczością Duńczyka, do końca nie wiadomo, o co mu właściwie chodziło, tak też nie zamierzam się wymądrzać, że film zrozumiałem. Jeśli ktoś wie lepiej i dałby sobie ręce uciąć, to nie zamierzam kruszyć kopii, by twardo obstawać przy swoim zdaniu.
W "Nimfomance" bynajmniej nie chodzi wyłącznie o nimfomanię, kobiecy pociąg do doświadczeń seksualnych. Niemniej poruszono dwa istotne problemy, rzekłbym, że tam, gdzie niejeden się nie spodziewał. I mimo że film opowiada historię kobiety, to warto zwrócić uwagę na zachowanie mężczyzn. "Nimfomanka" ukazuje silniejszą płeć dość powierzchownie, prostolinijnie i stereotypowo. Mianowicie niemal każdy napotkany mężczyzna w życiu Joe kieruje się wyłącznie zwierzęcym instynktem, pragnie kopulować, jeśli tylko nadarzy się taka okazja. I nieważne staje się to, gdzie to robi, jak, z kim, w jakiej sytuacji. Facet zawsze jest gotowy, nie odmówi żadnej, wierność i zasady na chwilę wsadza sobie w buty, w końcu może sobie ulżyć. Drugą kwestią w tym samym obrębie poruszanej tematyki jest to, że darmowy seks okazuje się być jak wygrana na loterii. Tylko że w takiej grze do wygrania mogą być chyba tylko choroby weneryczne (film tego wątku nie poruszył).
Znajomi pytali mnie, czy warto iść do kina na ten film, a ja nie potrafiłem im odpowiedzieć. Z jednej strony warto, z drugiej niekoniecznie. Każdy jest inny i każdy ma inny gust. Jeśli po "Nimfomance" spodziewasz się filmu pornograficznego, to się zawiedziesz. Jeśli jesteś zwyrolem i chciałbyś robić sobie dobrze w trakcie seansu, to się zawiedziesz. Jeśli uważasz, że seks służy tylko rozmnażaniu się, to nie jest film dla Ciebie. Jeśli bardzo obrzydzi Cię widok męskiego członka (ze stulejką) na całym ekranie lub wywoła u Ciebie traumę, to na pewno nie jest film dla Ciebie. Na drugą część raczej się nie wybieram, bo widziałem, że tam będą już sceny z nagą Gainsbourg. Brrr, nigdy więcej...
Deranged